Przejdź do treści

Nowa architektura bezpieczeństwa w Europie

– W chwili obecnej Polska dla Stanów Zjednoczonych jest jednym z kilku kluczowych państw natowskich – mówi dr Wojciech Kwiatkowski adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji UKSW.

Niedawno minęło dokładnie 25 lat naszej obecności w NATO. Jak wyglądała akcesja? Zanim nas formalnie zaproszono, to podpisano akt stanowiący NATO-Rosja i tam Rosjanom obiecano różne rzeczy, łącznie z tym, że na terytorium nowych państw członkowskich nie będzie tak zwanych stałych natowskich instalacji wojskowych, czyli de facto amerykańskich baz wojskowych. Byliśmy trochę członkiem „drugiej kategorii”?

W latach 90 Amerykanie mieli bardzo duże obawy, co do tego czy Polska, Czechy i Węgry powinny przystępować do NATO z wielu względów, nie chodziło jedynie o „drażnienie Rosji”. Związek Sowiecki się rozpadł, więc ten główny powód dla którego NATO powstało się zdezaktualizował. Amerykanie mieli świadomość, że w takich państwach jak Polska czy Czechy istnieje wojsko „wyhodowane na sowiecką modłę”, sowieckie szkolenia wojskowe, sprzęt wojskowy. Mieli też świadomość, że w armiach Europy Środkowo-Wschodniej jest wielu szpiegów rosyjskich. Były to poważne obawy, bo przystąpienie do NATO wiąże się z dostępem do tajemnic natowskich czy technologii. W trakcie kadencji Lecha Wałęsy jako prezydenta Polski, administracja Billa Clintona w latach dziewięćdziesiątych na nieformalnych spotkaniach dała jednak zielone światło aby rozpocząć rozmowy na temat przystąpienia Polski do NATO. Z tym, że założenie było takie, że akcesja nie będzie natychmiastowa. I stąd powstał program „Partnerstwo dla Pokoju”.

To był taki „przedsionek” NATO?

Tak, to było takie preludium przed oficjalnym przystąpieniem Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. Realizowano wspólne szkolenia, wyjazdy, misje pokojowe. Wszyscy rozumieli, że to jest wstęp, początek polskiej drogi do NATO.

Jednakże dużo poważniejszym problemem okazały się kwestie formalne. Pakt Północnoatlantycki jest dla USA „traktatem”. Do jego ratyfikacji w USA trzeba uzyskać zgodę 2/3 Senatu. Na tamtą chwilę było to 67 senatorów. Senatorowie oprócz tych wszystkich argumentów przeciw rozszerzaniu NATO, które wymieniłem wyżej, podnosili także kwestie finansowe. Bezpośrednie koszty przystąpienia nowych państw do sojuszu obliczano na 200-400 mln dolarów. To była w wtedy dość wysoka kwota a przecież podstawowe zagrożenie się zdezaktualizowało. Do akcji przystąpili  więc nasi tamtejsi dyplomaci oraz Polonia. Chyba pierwszy raz – od czasów Ignacego Paderewskiego – tak zjednoczona. Polacy bardzo mocno lobbowali u amerykańskich senatorów, pisali listy poparcia, dzwonili do ich biur i finalnie za rozszerzeniem NATO głosowała znaczna większość – 80 senatorów.

Oczywiście pierwsze lata Polski w NATO były dość trudne. Szczyciliśmy się samolotami F-16 czy Rosomakami, ale cała współpraca jeszcze raczkowała. Musieliśmy opracowywać i wdrażać wspólne szkolenia, procedury itp. A było to trudne, kiedy większość naszych generałów nie mówiła po angielsku.

A jak jest dziś?

W chwili obecnej Polska dla Stanów Zjednoczonych jest jednym z kilku kluczowych państw natowskich. Dzięki współpracy z nami realizują one bardzo ważną politykę krajową, która wiąże się z osłabianiem Rosji. Gdyby nie Polska, USA w żaden sposób nie mogłyby udzielić pomocy Ukrainie. Ukraina by już dawno temu upadła. Tylko determinacja, współpraca i zielone światło ze strony polskich władz spowodowały, że ta polityka może być realizowana. Oczywiście jest ona i w naszym interesie.

Przynależność do tego unikalnego sojuszu gwarancji obrony zbiorowej jest dla Polski niezaprzeczalną korzyścią. Jednak cieniem na wizerunku naszego kraju swego czasu położyły się informacje o istnieniu w Polsce więzień CIA.

To inna kwestia, niedotycząca bezpośrednio NATO a raczej wywiadów polskiego i amerykańskiego. Wiele wskazuje na to, że rząd Leszka Millera zgodził się na to, aby Amerykanie przetrzymywali i przymusowo przesłuchiwali w Kiejkutach i dwóch innych miejscach więźniów z Iraku i Afganistanu. Był to gest dobrej woli ówczesnych władz polskich, który oczywiście nie powinien mieć miejsca. Wielu Amerykanów zastanawiało się wtedy, dlaczego Polska tak tanio „sprzedała skórę”. Przystając na to, aby torturowano tych ludzi na terytorium Polski wystawiliśmy się na ewentualne roszczenia i orzekanie przez międzynarodowe trybunały ogromnych odszkodowań na rzecz więźniów. Na pewno była to kwestia ustaleń, których tak do końca nie znamy. A trzeba zrozumieć cały ówczesny kontekst – wtedy kupowaliśmy od USA samoloty F-16 i być może sprawa tajnych więzień na terytorium naszego kraju była niepisanym elementem umowy. Być może są to kwestie, które poznamy dopiero za kilkadziesiąt lat.

W kontekście 25-tej rocznicy przystąpienia Polski do NATO nie sposób pominąć niedawnej wizyty prezydenta i premiera Polski u amerykańskiego przywódcy. Wizyta bardzo szeroko komentowana w mediach, choćby przez sam fakt, że obaj politycy zostali zaproszeni jednocześnie. Z czego wynikała taka formuła?

Na pewno nie chodziło o zakup sprzętu wojskowego od USA o czym informowały media. Do tego typu działań wystarczyłaby wizyta na niższym szczeblu dyplomatycznym, choćby polskiego wiceministra i jego amerykańskiego odpowiednika.

Nie do końca też zgadzam się z oficjalną wersją – świętowania okrągłej rocznicy, choć akurat Joe Biden miał bardzo duży przyczynek do tego, aby Polska w NATO się pojawiła. W latach 90 był senatorem i mocno lobbował za dopuszczeniem państw Europy Środkowo-Wschodniej do NATO.

Dla mnie cel spotkania był oczywisty. Jeżeli nawet Amerykanie przegłosują pakiet tych 60 mld dolarów dla Ukrainy, to będzie to ostatni taki pakiet pomocy finansowej. To i tak bardzo dużo, bo USA nie ma z Ukrainą żadnego traktatu i pomaga na zasadzie dobrej woli. Więcej takich pieniędzy nie będzie.

Zamiarem prezydenta Bidena było to, żeby dać jasno do zrozumienia, że teraz Europa będzie musiała ponosić wszelkie ciężary wojny na Ukrainie i, że to Polska będzie głównym państwem frontowym, jeżeli chodzi o ewentualny, przyszły jakikolwiek konflikt z Rosją. Stąd Polska musi być na tyle silna, żeby Rosji nigdy nie opłacało się uderzyć na Europę. Ma być na tyle mocna, żeby być gwarancją bezpieczeństwa dla całej Europy.

Czyli to spotkanie – w tak nieoczywistej formule, nie było nawiązaniem do pierwszego szczytu NATO, na który polecieli razem ówczesny premier Buzek
i prezydent Kwaśniewski? Ani też nie chodziło prezydentowi Bidenowi o głosy amerykańskiej Polonii, z której część popiera PiS a część Koalicję Obywatelską?

W tym spotkaniu zdecydowanie chodziło o coś więcej! O stworzenie nowej architektury bezpieczeństwa w Europie. Będzie ona oparta o najważniejsze państwa: i geostrategicznie (jak np. Polska) i państwa posiadające broń jądrową, na przykład Francja, która jako jedyne państwo unijne posiada swoją tego typu broń. Inne państwa Unii Europejskiej np. Niemcy, Włochy, Belgia – mają składowaną broń jądrową amerykańską w ramach tzw. nuclear sharing. To przechowywanie broni atomowej w Europie jest elementem nacisku psychologicznego na Rosję.

Niektórzy komentatorzy zwracali uwagę, że to właśnie ten wątek – „nuclear sharing” jest prawdziwym powodem tej „podwójnej” wizyty polskich przywódców w USA.

Broń jądrowa ma ogromny wymiar psychologiczny. I być może ta wizyta dotyczyła właśnie składowania amerykańskiej broni tego typu w Polsce.

Rosja całkiem otwarcie już mówi o przechowywaniu broni jądrowej na Białorusi.  A przecież w latach 90 istniała umowa pomiędzy Rosją a NATO, że w Europie Środkowo-Wschodniej nie będzie tego typu broni. Rosjanie pierwsi złamali tę umowę. Dlatego też bardzo zasadna jest idea składowania takiej broni w Polsce – dużym europejskim państwie będącym w pewnym sensie bramą do Europy. Przez Polskę wiedzie historyczna droga z Rosji do Europy Zachodniej.

Jeżeli Amerykanie chcą się skupić na Pacyfiku a jednocześnie być w sojuszu z Europą, to muszą ją zabezpieczyć przed Rosją, bo to największe zagrożenie w tym momencie. Stany Zjednoczone chcąc ograniczyć swoją obecność na naszym kontynencie, muszą dla bezpieczeństwa coś po sobie tu zostawić, choćby właśnie broń jądrową.

Administracja Bidena stawia w tej kwestii na mniejsze kraje europejskie a nie na przykład na Niemcy?

Niemcy geograficznie są w innej części Europy, poza tym różnie wyglądały stosunki niemiecko-amerykańskie w historii. My jesteśmy takim państwem, które dobrze współpracuje ze Stanami Zjednoczonymi niezależnie od tego, kto jest tam prezydentem. Jesteśmy sojusznikiem na dobre i złe. Amerykanie wolą tę nową architekturę bezpieczeństwa Europy opierać o kraje będące bliżej linii frontu, takie jak Polska czy na przykład Rumunia. Tam powstaje największa baza-centrum szkoleniowe NATO w Europie.

W ostatnich tygodniach przez media przetoczyła się fala wypowiedzi przywódców krajów europejskich o obecności wojsk NATO na Ukrainie. To próba odstraszenia czy jednak prowokowanie Rosji?

Sama logistyka i wysyłanie od dwóch lat sprzętu na Ukrainę wymusza obecność żołnierzy natowskich na terenie tego kraju. Podobnie kwestia informacji wywiadowczych czy szkoleń. Wojska NATO fizycznie na Ukrainie są i to jest oczywiste. Natomiast jeśli chodzi o konkretne wypowiedzi, na przykład prezydenta Macrona, to jest to, w mojej ocenie, igranie z Putinem. Mało się o tym publicznie mówi, ale od około 10 lat Rosja bardzo mocno „miesza się” w sprawy Afryki. Zwłaszcza na terenach, które przez wiele lat były francuskimi strefami wpływów. Połowa tzw. armii Prigożyna działała w Afryce, podżegając lokalnych przywódców do antyfrancuskich działań. Być może jest to gra, w której prezydent Francji daje do zrozumienia Putinowi, że jeśli ten nie wycofa się z Afryki, to Francja zrobi wszystko aby wojska natowskie były na Ukrainie, którą z kolei rosyjski przywódca uważa za swoją strefę wpływów. Jest to skrajnie nieodpowiedzialne działanie. Marcon doskonale zdaje sobie sprawę, że takie oficjalne wkroczenie wojsk NATO na Ukrainę spowoduje, że ten konflikt rozleje się na kolejne kraje, w tym Polskę i Litwę. I dlatego Europa nie powinna dać się wciągnąć w tę francusko-rosyjską grę.

Czy z perspektywy Polski ewentualna wygrana Donalda Trumpa w zbliżających się amerykańskich wyborach prezydenckich coś zmieni w kwestii bezpieczeństwa? Komentatorzy wypominają Trumpowi jego wypowiedź o tym, że NATO nie będzie broniło państw, które nie przeznaczają wystarczających środków na zbrojenia oraz, że wycofa USA z NATO.

To jest jego retoryka i styl działania zaczerpnięty z biznesu. Trump licytuje zawsze wysoko, wyjaśniał to nie raz. Wbrew temu jednak co się mówi w mediach Trump nie jest idiotą, a jego niedawna wypowiedź o obronie państw europejskich już spowodowała to, o czym mówił on całą swoją pierwszą kadencję tj. każde państwo deklaruje, że niebawem osiągnie magiczne 2 % PKB na zbrojenia a na cenzurowanym są te, które jeszcze tego nie wdrażają! Co więcej, na pewno Trump nie wycofałby USA z NATO, bo ma świadomość tego, że jest to najpotężniejszy sojusz militarny w dziejach świata, którego Ameryka jest liderem. I pośrednio też jej potęga wynika z tego, że jest w NATO. To sojusz kilkudziesięciu państw rozsianych po świecie. Na szczyty natowskie zapraszani są także przywódcy Australii, Korei Południowej czy Japonii. Coraz poważniej mówi się o tym, aby w przyszłości rozszerzyć pakt o te strategiczne państwa. Chiny patrzą na Stany Zjednoczone także przez pryzmat tego, że jest to trzon kilkudziesięciu armii świata. Z tego powodu jest pewne, że Trump jeśli będzie prezydentem, nie wycofa USA z NATO.

Tak mocnych słów użył jedynie po to, aby uderzyć w przysłowiowy stół. Przez lata swojej prezydentury wielokrotnie zwracał uwagę na to, że nie może być tak, że to Stany Zjednoczone finansują w 80-90% NATO a kraje europejskie jedynie udają, że coś w dziedzinie obronności robią. W dużej mierze fakt, że Europa nie ma dziś broni, aby pomagać Ukrainie wynika z tego, że przez 30 lat nie inwestowała w bezpieczeństwo. Po agresji Rosji na Krym, Trump od 2017 r. zwracał uwagę, że Europa nie przeznacza wystarczających środków na zbrojenia a Niemcy, największy europejski kraj uzależnia się, i pośrednio także całą Europę, od rosyjskiego gazu i ropy. Jednocześnie żądając, aby USA broniło kraje europejskie przed Putinem i Rosją. Do historii przejdzie jego – nomen omen prorocza – wypowiedź z 2018 r. na forum Narodów Zjednoczonych, gdzie podkreślał te wszystkie kwestie, a cała delegacja niemiecka skwitowała to szyderczym śmiechem. 

Czy Trump ma szansę wygrać ponownie wybory?

Szanse obaj kandydaci mają ciągle wyrównane. Przeciw Bidenowi przemawia jego wiek i coraz bardziej widoczna niedołężność. Problemem jest także południowa granica i nielegalni imigranci. To w Ameryce jest odbierane jako olbrzymia porażka administracji Bidena. Jednak nawet jeśli wygra republikanin, to też nie wiadomo kto będzie miał większość w Senacie czy Izbie Reprezentantów. Z perspektywy Polski wybory amerykańskie nie mają jednak większego znaczenia, gdyż nasze władze potrafią dobrze współpracować zarówno z republikanami jak i demokratami.

Rozmawiała Katarzyna Dominiak

Dr Wojciech Kwiatkowski – absolwent Wydziału Prawa i Administracji UKSW praz Prawa i Administracji UW, adiunkt na WPiA UKSW. Autor licznych opracowań z zakresu prawa i ustroju Stanów Zjednoczonych, m.in. dotyczących banku centralnego USA i amerykańskiego procesu karnego. Uczestnik debat eksperckich w bankach Systemu Rezerwy Federalnej, m.in. w Nowym Jorku, Filadelfii, Atlancie, Cleveland, Dallas, Kansas City, a także w Federalnej Korporacji Ubezpieczającej Depozyty w Waszyngtonie.

22 marca 2024