O sukcesie na olimpiadzie w Tokio, wytężonej pracy i planach na przyszłość mówi złoty medalista w sztafecie mieszanej 4×400 m i student UKSW, Dariusz Kowaluk.
Olimpijskie złoto, życiowy rekord na memoriale Wiesława Maniaka w Szczecinie, podium w Luksemburgu – Twoje ostatnie starty pokazują doskonałą formę. Czy olimpijski sukces dodaje skrzydeł?
Dariusz Kowaluk: Medal olimpijski napędza mnie do jeszcze cięższej pracy na treningach i motywuje mnie na startach. Wysiłek, który się wkłada w treningi nie zawsze przekłada się na dobre wyniki w zawodach. Bardzo mnie cieszy, że w biegu na 400 metrów poprawiłem swój rekord życiowy i to o sześćdziesiąt setnych. Od trzech, czerech lat starałem się zejść poniżej 46 sekund. Nie spodziewałem się, że tak znacząco uda się obniżyć mój życiowy wynik. To jest bardzo rzadko spotykane.
Świetne wyniki odnotowujesz zarówno w sztafecie jak i biegach indywidualnych – która rywalizacja Ci bardziej odpowiada?
– Biegi sztafetowe mnie bardziej stresują. Bieganie dla drużyny to większa odpowiedzialność. Trzeba być bardziej skupionym, bo liczą się takie szczegóły, jak na przykład przekazanie pałeczki. Jeżeli ktoś zgubi pałeczkę, traci na tym cała drużyna. Wszystko musi być wykonane na 100 procent.
W biegach indywidualnych zawodnik jest odpowiedzialny tylko za siebie. Jeżeli popełni jakiś błąd, to sam ponosi tego konsekwencje. Nie cierpi na tym cała drużyna.
Debiut na Igrzyskach Olimpijskich nie był pierwszym startem na dużej, międzynarodowej imprezie sportowej. Czym Cię zaskoczyło Tokio?
– Najważniejsza impreza sportowa była świetnie zorganizowana. W wiosce olimpijskiej oraz na obiektach sportowych nie brakowało nam niczego, aby podtrzymać naszą wcześniej wypracowaną formę. O samej atmosferze mogę powiedzieć, że była ona przyjazna i można było odczuć, że organizatorzy chcieli dla nas jak najlepiej.
Igrzyska zaskoczyły mnie jednak restrykcjami, które były mocno przestrzegane i pilnowane. Dystans społeczny, codzienne testy i bezwzględne noszenie maseczek. Bez maseczki mogliśmy przebywać tylko w pokojach, podczas jedzenia czy treningów.
Reżim pandemiczny bardziej przeszkadzał czy pomagał sportowcom w startach?
– Można powiedzieć, że obostrzenia pomogły zawodnikom skupić się na samych startach. Nie mogliśmy pozwolić sobie na zwiedzanie Tokio, ale za to mieliśmy więcej siły do walki na stadionie.
Najbardziej zauważony był dla nas brak dopingu kibiców na stadionie. Zawody przy pustych trybunach nie są łatwe. Miały jednak jeden pozytyw – z trybun lepiej był słychać pomocne rady trenerskie. W normalnym stadionowym zgiełku nie można ich usłyszeć.
Wielu sportowców mówi, że droga do tej olimpiady była wyjątkowo długa i kręta. Czy taka była również dla Ciebie? A może ten dodatkowy rok był potrzebny?
– Ten rok był dla mnie szczęśliwy. Nie wypadł mi ani jeden dzień treningowy, nie złapała mnie też żadna poważna kontuzja. Ciężka praca i zdrowie przyniosły nieoczekiwane efekty.
Spotkanie rektora UKSW ks. prof. dr hab. Ryszarda Czekalskiego z olimpijczykami – studentami UKSW Dariuszem Kowalukiem i Pauliną Paluch
Zmiana składu w biegu finałowym sztafety mieszanej, i to po rewelacyjnych eliminacjach, była dla nas, widzów, ogromnym zaskoczeniem. Jak Ty odebrałeś tę decyzję trenera?
– Już przed biegiem eliminacyjnym wiedziałem, że w sztafecie finałowej nie wystartuję – to było zagranie taktyczne. Wymiana prawie całego składu na bieg finałowy zagwarantowała nam złoty medal. Nowi zawodnicy byli wypoczęci, wręcz głodni biegania. Decyzja naszych trenerów była przemyślana i skuteczna.
W jednym z pierwszych wywiadów po sukcesie w Tokio powiedziałeś, że obawiasz, jak będzie wyglądało Twoje życie po powrocie do Polski. Doświadczasz popularności?
– Z biegiem czasu się do niej przyzwyczaiłem, ale nie jest ona taka wielka. Nie jestem zaczepiany przez kibiców gdzieś w centrum Warszawy. Częściej jestem rozpoznawalny w okolicy warszawskiego AWF-u, gdzie trenuję. To bardzo miłe doświadczenie. Traktuję je jako docenienie pracy wkładanej przez lata w treningi.
W tym samym wywiadzie powiedziałeś, że chcesz zostać dziennikarzem sportowym. Jak w tym pomagają studia w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa na Wydziale Teologicznym UKSW?
– Powiedziałbym, że to bardziej droga do rozważenia, gdy zakończę karierę sportową. Nie ukrywam, że to dobra szansa, by zostać w sporcie na dłużej. Niemniej jestem kreatywny i znajduję sobie coraz to nowe pasje. Nie wiem jeszcze na co się zdecyduję.
Cieszę się jednak, że studia pozwalają łączyć dziennikarstwo ze sportem. Mogłem rozwijać swoje zainteresowania podczas praktyk, czy przy pisaniu pracy licencjackiej, a teraz także przy pisaniu pracy magisterskiej.
Studia na UKSW, zwłaszcza komunikacja medialno-marketingowa, pomagają poznać warsztat dziennikarski, czy uczą profesjonalnego wykorzystywania social mediów. Ta wiedza przydaje się zwłaszcza teraz, gdy muszę dbać o PR sportowy. Widzę, jak to dzieje się „od kuchni”.
Dlaczego w ogóle wybrałeś dziennikarstwo na UKSW?
– Składałem dokumenty na dziennikarstwo na UKSW oraz na produkcję medialną w Lublinie. Udało mi się dostać tutaj. Dzięki takiej decyzji mam niedaleko na zajęcia uniwersyteckie oraz treningi. Gdy między wykładami zdarzało się okienko, mogłem pozwolić sobie pójść na trening, a potem wrócić na zajęcia.
Czy udział w igrzyskach olimpijskich przybliżył Cię do dziennikarstwa?
– To raczej studia dziennikarskie pomogły mi podczas olimpiady. Ćwicząc na zajęciach przeprowadzanie wywiadów, lepiej mogłem się przygotować do odpowiedzi na zadawane pytania. Wcielając się wcześniej w rolę reportera, mogłem rozgryźć, co chce ze mnie wycisnąć jakiś dziennikarz.
Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?
– W tym sezonie zrobiłem wszystko, co sobie zaplanowałem. Teraz czekają mnie przyjemne starty, bardziej, żeby pokazać się kibicom, niż walczyć o lokaty. Ale może dobra forma pozwoli mi jeszcze raz w tym sezonie pobić życiowy rekord.
Rozmawiał Michał Plewka