O zainicjowaniu nowej ery otochirurgii w Polsce, pionierskich operacjach na skalę światową, zamiłowaniu do medycyny, historii i muzyki mówi prof. dr. hab. n. med. multi d.h.c. Henryk Skarżyński, doktor honoris causa UKSW.
Senat UKSW nadał Panu Profesorowi tytuł doktora honoris causa, uznając wybitny wkład w rozwój polskiej i światowej medycyny, w szczególności w zakresie fizjologii i patologii słuchu, a także audiologii oraz otochirurgii. Wymienienie wszystkich Pana Profesora osiągnięć, innowacyjnych operacji i wynalazków, które złożyły się na otwarcie przez Pana Profesora nowej ery w rozwoju otochirurgii w Polsce, zajęłoby nam całą rozmowę. Ale trzeba wymienić dwa wydarzenia – milowe kamienie w tej erze. W tym roku mija 30 lat od wszczepienia przez Pana Profesora pierwszego w Polsce implantu ślimakowego i przywrócenia słuchu niesłyszącemu pacjentowi i 20 lat od wszczepienia implantu i odzyskania pełnych możliwości słyszenia osobie z częściową głuchotą. A co dla Pana Profesora było w ciągu tych 30 lat najważniejsze?
– Kiedy w 1992 roku przeprowadzałem pionierską w Polsce, i w naszej części Europy, operację wszczepienia implantu osobie głuchej, byliśmy 20 lat za czołówką europejską i światową. Byłem wtedy już ukształtowanym lekarzem, samodzielnym pracownikiem naukowym, wiedziałem, co mogę zrobić i czego chcę, natomiast nie znałem natomiast skali problemu, który okazał się być olbrzymi. To wydarzenie przed trzydziestoma laty zaowocowało niezwykłym rozwojem otologii i otochirurgii, które odnoszą się do słyszenia, badań ucha, rozwoju słuchowego człowieka, jego inteligencji, rozwoju, posługiwania się językiem i mową. Pozwoliło mi to zaproponować pierwsze rozwiązania z zastosowaniem implantów ślimakowych w leczeniu uszkodzeń słuchu u osób, które nie są całkowicie niesłyszące, mają jakieś resztki słuchu. Oznaczało to, że w 1997 r. w Nowym Jorku przedstawiłem możliwości rozszerzenia wskazań do operacji z dziesiątek tysięcy na setki tysięcy osób. Później rozpocząłem przygotowania do drugiego ważnego etapu, podczas którego zoperowałem pierwszego w świecie pacjenta mającego zachowany normalny słuch w zakresie niskich częstotliwości, a jednocześnie całkowicie głuchego w zakresie średnich i wysokich. Wielkie wyzwanie polegało na tym, że ta osoba nie była głucha i ogromnym zagrożeniem było to, że utraci ten słuch który ma, a funkcjonowanie, gdy rozumie się kilka procent docierających do ucha informacji jest bardzo trudne.
Jednak wyniki pionierskiej operacji u pacjentki były rewelacyjne.
– Dwa miesiące po operacji podczas konferencji prasowej wielu dziennikarzy nie mogło zrozumieć, jak to możliwe, że ona tak pięknie mówi, swobodnie odpowiada na pytania padające z różnych stron w hałasie otoczenia. To był wielki sukces, bo oznaczał, że wskazania do leczenia rozszerzyliśmy na dziesiątki milionów osób. Od tego czasu mamy w Polsce największą w świecie grupę pacjentów zoperowanych z sukcesem. Ponadto udało się to upowszechnić w świecie. Osobiście wykonałem prawie 220 000 różnych operacji poprawiających słuch, a od 20 lat jako ja i zespół wykonujemy ich również najwięcej w świecie.
To brzmi wprost niewiarygodnie!
– W tym czasie rozwinęliśmy szereg innych metod uzupełniających główne kroki milowe. Wprowadziliśmy wiele pionierskich zastosowań różnych implantów słuchowych, nowych połączeń implantów z zachowanymi resztkami słuchu. Kilkaset rozwiązań wdrożyliśmy do codziennej praktyki klinicznej. Zrealizowałem serię prawie siedemdziesięciu międzynarodowych warsztatów, podczas których pokazałem ponad 1300 operacji na żywo, gdyż tylko wtedy mogłem udokumentować swoje wyniki i nadzwyczajne osiągnięcia. To miało miejsce w Światowym Centrum Słuchu, ale operowałem również w ramach globalnej sieci telemedycznej obejmującej cały świat i w ponad 20 krajach Azji, Europy i Ameryki Pd., podczas różnych kongresów i konferencji. Ponad pięć tysięcy osób bezpośrednio obserwowało operację w Światowym Centrum Słuchu.
Najważniejsze, że udało mi się przygotować program i utworzyć w 1996 r. resortowy Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu, a następnie od podstaw zbudować Światowe Centrum Słuchu. Stąd cały czas prowadzimy szkolenia, przyjeżdżają kolejne grupy, żeby obejrzeć operacje, a następnie wykonać je na specjalnie przygotowanych preparatach, tak by można było wskazania rozszerzone na dziesiątki milionów osób zastosować w różnych miejscach na świecie.
Dowodem uznania Pana światowych osiągnięć jest powszechne przekonanie, że może Pan pomóc każdemu głuchemu czy niedosłyszącemu.
– Prawie każdemu. Słowo „prawie” odnosi się do tych, którzy urodzili się głusi czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu i dzisiaj, nawet jeżeli mogliby skorzystać z pewnej metody, to już nie chcą zmieniać swojego życia, bo przyzwyczaili się do innego funkcjonowania. Nawet jeśli usłyszą, nie poddadzą się intensywnemu treningowi, żeby nauczyć się mówić, bo to są dwa różne procesy. Słuch jest podstawą rozwoju mowy i im szybciej dostarczymy go na prawidłowym poziomie, to tym bardziej mowa będzie w pełni rozwinięta i naturalna.
Jak wspomniałem na podstawie wyników zebranych w ostatnich 20 latach wiemy, że wykonujemy najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Wykonujemy więcej niż nowoczesne ośrodki w świecie nie o 10 czy 20 procent, ale o kilkaset procent. Obecnie w świecie, jeżeli ktoś wykonuje około półtora tysiąca procedur, to jest uznawany za wielkiego. My do czasu pandemii wykonywaliśmy od 15 000 do 18 000 tysięcy procedur chirurgicznych rocznie. Okres pandemii trochę to ograniczył, ale w dalszym ciągu wykonujemy kilkanaście tysięcy zabiegów. Dzięki temu udało nam się wdrożyć i zaproponować cały szereg nowych rozwiązań w wymiarze światowym, kontynentalnym czy krajowym.
Jakie uważa Pan Profesor za najważniejsze?
– Jestem na przykład konstruktorem nowych elektrod, które są wykorzystywane w implantach ślimakowych. Pierwszą w świecie operację przeprowadziłem w 2009 r. w Warszawie podczas europejskiej konferencji. Opracowałem od podstaw procedurę chirurgiczną i skalę oceny wyników pooperacyjnych w leczeniu częściowej głuchocie, wadach wrodzonych, szumach usznych. Jako pierwsi w świecie uruchomiliśmy krajową, a następnie międzynarodową sieć telemedyczną oraz opracowaliśmy wiele nowych urządzeń i aparatury np.: Kapsuła Badań Zmysłów. Największym osiągnięciem wypływającym z tego programu jest zrozumienie, że mój sposób operowania pozwala – niezależnie od tego, czy operujemy dziecko czy osobę dorosłą – na danie mu maksymalnie tego, co on może zrozumieć za pośrednictwem implantu, z zachowaniem tego, co ma. To określenie odnosi się do małych i większych resztek słuchu, które były przed operacją, czy normalnego słuchu w zakresie niskich częstotliwości. Takie podejście jest „otwarciem” dla pacjenta. Niesłyszący od urodzenia szybko uczy się słuchać, opanowuje język ojczysty i kolejne języki. Osoba, która kiedyś słyszała, ponownie wraca do świata dźwięku. Ta metoda chirurgiczna pozwala zachować strukturę budowę ucha wewnętrznego, które będzie przygotowane do przyszłych osiągnięć nauki i medycyny – może lepszych niż implanty słuchowe. To oznacza, że dziecko dzisiaj operowane za 40 czy 50 lat może skorzystać z nowych rozwiązań, które przyniosą osiągnięcia nauki czy medycyny.
Mówimy o ogromnym postępie w leczeniu wad słuchu, a jednocześnie wydaje się, że nasza mocno hałaśliwa kultura wzmaga problemy ze słuchem u coraz młodszych osób. Jak wygląda to z Pana Profesora perspektywy?
– Kiedyś uznawano, że niedosłuch dotyczy ludzi starszych. Dziś ta średnia wieku jest coraz niższa, a skala problemu wzrasta. Jednym z priorytetowych działań zespołu specjalistów z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, którym mam przyjemność kierować od 27 lat, są przesiewowe badania słuchu pod kątem wczesnego wykrywania wad wrodzonych, jak i nabytych. Wczesne wykrywanie zaburzeń słuchu u dzieci, młodzieży i osób dorosłych, niezależnie od wieku, ma ogromne znaczenie dla wczesnego wdrożenia programu wczesnej interwencji, którego celem jest usprawnienie procesu komunikacji. Niestety, słyszymy coraz gorzej także trochę na własne życzenie. Ogromny, otaczający nas hałas został nam niejako zafundowany przez rozwój cywilizacji, urbanizacji i komunikacji. Pamiętajmy, że sami też nie postępujemy najrozsądniej. Dotyczy to hałasu wytwarzanego np.: przez użytkowników motocykli, tuningowanych samochodów czy hałasu w szkołach, dźwięków wielu urządzeń w naszych domach. Ogromnym zagrożeniem jest też zbyt głośne i długie słuchanie muzyki.
W wykładzie dla Fundacji Pro Polonia zwrócił pan uwagę, że o jakości naszego życia, spośród innych zmysłów, w największym stopniu decyduje słuch. To on rozwija naszą inteligencję. Wady słuchu determinują zaś rozwój mowy, a zatem rozwój języka, jakość edukacji i komunikacji, a w konsekwencji jakość życia. Ten związek rzadko się podkreśla.
– Słuch ma bezpośredni wpływ na rozwój mowy, na sposób i szybkość opanowania języka ojczystego lub języków obcych. Ma wpływ na naszą edukację, a w konsekwencji na jakość późniejszego życia i naszą pracę. Nie można pozostawać aktywnym bez sprawnych innych narządów zmysłów, wzroku, słuchu, głosu czy równowagi. To nie tylko utrudnia komunikację, ale też zwiększa ryzyko wystąpienia innych zaburzeń np. depresji. Przez 30 lat realizowania przeze mnie programu leczenia głuchoty w Polsce nastąpił wielki postęp. O sukcesie w przywracaniu słuchu można było mówić już po pierwszych operacjach wszczepienia implantu – niesłyszący pacjenci zaczynali odbierać z otoczenia dźwięki. O sukcesie mówimy też teraz, bo pacjenci nie tylko rozumieją mowę, lecz mogą odbierać także bardziej złożone dźwięki, takie jak muzyka i – jeżeli są uzdolnieni – rozwijać swoje umiejętności artystyczne.
Pana pierwszą miłością była historia, drugą – medycyna. Wybrał pan medycynę. A dlaczego zajął się pan słuchem, leczeniem głuchoty?
– Rzeczywiście od szkoły podstawowej fascynowała mnie historia, ale w połowie liceum zdecydowałem, że pójdę jednak na medycynę, a historią interesuję się nadal i to nie tylko w medycynie. Zdecydowałem, że wybiorę specjalizację związaną z czynnościami manualnymi. Miałem już pewne doświadczenie – przez lata lubiłem majsterkować, rysować, budować, rozwijać wyobraźnię. Wybrałem mikrochirurgię i codziennie przez pół godziny ćwiczyłem nawlekanie nitki przez najmniejsze ucho igielne, jakie udało mi się znaleźć na dnie dużego kubka z wyciągniętymi rękami. Mikrochirurg musi umieć zawiesić dłoń w odpowiednim momencie, na przykład zatrzymać się nad małym ważnym elementem w uchu, kontrolować najmniejszy ruch i jego siłę. To jest ogromna odpowiedzialność, którą po raz pierwszy w życiu bardzo wyraźnie odczułem po mojej pionierskiej w Polsce operacji wszczepienia implantu osobie niesłyszącej w 1992 roku. Chociaż była udana, pacjent powrócił do świata dźwięków, grono kolegów lekarzy, a nawet nauczycieli, nie rozumiało znaczenia tego, co robiłem. Wydawało im się, że zniszczyłem ucho wewnętrzne, bo do ślimaka nie można niczego wszczepiać. Na szczęście oprócz tych, którzy nie patrzyli na mnie czasem przychylnie, zawsze znajdowali się wokół mnie także wspaniali ludzie, którzy podtrzymywali na duchu w cięższych chwilach, pozwalali się wygadać, czasem podsunęli jakiś pomysł, użyczyli swojego autorytetu czy choćby wsparli moje pomysły swoją obecnością. Jestem im za to ogromnie wdzięczny.
Powiedział Pan Profesor, że właściwie można pomóc każdemu choremu z wadą słuchu czy niedosłuchem. Podobno wyleczyłby Pan także Beethovena, gdyby żył dzisiaj, ale czy paradoksalnie byłoby to z pożytkiem dla jego muzyki?
– To naprawdę trudne pytanie. Najpierw spróbuję na nie odpowiedzieć jako lekarz. Przypuszczalne diagnozy niedosłuchu u Ludwiga van Beethovena obejmowały bardzo różne schorzenia. Badacze historii wspominają o otosklerozie, zaniku nerwu VIII, neurosarkoidozie, zapaleniu błędnika, przewlekłym zrostowym nieżycie ucha środkowego, chorobie kości Pageta, zapaleniu nerwu słuchowego lub przewlekłym niedosłuchu odbiorczym. Istnieje opis sekcji zwłok kompozytora, przeprowadzonej w jego domu przez doktora Johanna Wagnera, podczas której m.in. stwierdzono, że trąbka słuchowa była bardzo pogrubiała, błona śluzowa pomarszczona, a w obrębie części kostnej nieco zwężona. Nerwy twarzowe miały znaczną grubość, natomiast nerwy słuchowe były skurczone i bez miąższu. Dziś rzeczywiście medycyna najpewniej mogłaby mu pomóc, jednak ówcześni lekarze i inni specjaliści bezskutecznie próbowali ratować jego słuch. Zdesperowany Beethoven poddawał się kolejnym zalecanym terapiom, szukając pocieszenia w muzyce. Na podstawie opisanych objawów najpewniej była to postępująca choroba w obrębie ucha wewnętrznego, czyli w ślimaku. Dziś z pełnym powodzeniem, zarówno w stadium pełnej, jak i częściowej głuchoty, można to leczyć z zastosowaniem implantu ślimakowego lub ucha środkowego.
Próbując zaś zgłębić temat z punku widzenia melomana i wielkiego wielbiciela talentu Beethovena, jakim niewątpliwe jestem, dopowiem trochę przewrotnie, że rzeczywiście, moglibyśmy mu pomóc skutecznie, ale gdyby nie tracił słuchu, być może nie stworzyłby wielu pięknych utworów, którymi się zachwycamy.
Beethoven jest też tematem Pana Profesora powieści filmowej. A zatem to nie tylko miłość do muzyki, ale także innych sztuk.
– Istotnie, w moim życiu nie tylko muzyka, ale także sztuka i poezja zajmują miejsce szczególne. Jestem autorem licznych scenariuszy filmów dokumentalnych i instruktażowych, wierszy okolicznościowych, tekstów piosenek, spektakli okolicznościowych i innych. Pierwsze wiersze zacząłem pisać w drugiej klasie liceum. Jestem także głównym pomysłodawcą i organizatorem dorocznych Międzynarodowych Festiwali Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”, które gromadzą setki uzdolnionych muzycznie użytkowników implantów słuchowych z całego świata. Z mojej inicjatywy w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu od kilku lat rozwijany jest innowacyjny program terapii poprzez muzykę skierowany do pacjentów z implantami słuchowymi. Muzyka jest nam niezbędna do życia. W pracy lekarskiej zauważyłem u siebie, ale też i u innych, że w pewnym wieku muzyka musi poderwać człowieka do aktywności. Od momentu otwarcia Centrum w Kajetanach muzyka jest obecna na sali operacyjnej. Pomaga nam wszystkim. Intensywnie rozwijamy muzykoterapię w leczeniu wielu schorzeń.
Tytuł doktora honoris causa UKSW jest Pana czwartym dr h.c. w Polsce. Co ten tytuł oznacza dla Pana Profesora?
– To czwarty tytuł doktora honorowego w kraju obok trzech honorowych tytułów profesora uzyskanych za granicą w Europie, Azji i USA. Tytuł przyznany mi przez środowisko UKSW ma dla mnie szczególne znaczenie. Jako lekarz buduję swoją wiedzę na podstawach nauk biologicznych, a z nauk teologicznych staram się korzystać i biorę to, co może służyć człowiekowi w jego życiu codziennym i pomagać w jego rozwoju. Jestem dumny ze swoich korzeni i zawsze podkreślam, że fakt, iż ktoś, podobnie jak ja, pochodzi z małej miejscowości nie przekreśla jego szans na światowy sukces. Rodzice naszą szóstkę rodzeństwa wychowali w wierze katolickiej, wpajając nam ważne zasady moralne dotyczące postepowania, nauki, pracy i życia. Do dziś staram się ich przestrzegać. Szczególnie ważny jest dla mnie etos pracy, codzienne i systematyczne dbanie o moje otoczenie, losy pacjentów oraz rozwój naukowy i zawodowy współpracowników. Cenię sobie wyróżnienia, jakie otrzymałam z rąk najważniejszych osób w Kościele. Nadany przez papieża Franciszka Medal Papieski „Pro Ecclesia et Pontifice”, „Medal Prymasowski” przyznany przez prymasa Polski Jego Ekscelencję abp. Wojciecha Polaka oraz Medal „Za zasługi dla Archidiecezji Warszawskiej” przyznany przez Jego Ekscelencję kard. Kazimierza Nycza. Od wielu lat utrzymujemy różne kontakty naukowe i organizacyjne z Uniwersytetem Stefana Kardynała Wyszyńskiego, które wzbogacają moją osobowość i wiele podejmowanych wyzwań.
Rozmawiała Ewa K. Czaczkowska