Rozmowa z dr Anną Czyżkowską, wykładowcą na Wydziale Studiów nad Rodziną i w Instytucie Psychologii UKSW, trzykrotną laureatką nagrody Belfer Roku, przyznawanej przez studentów najlepszym nauczycielom akademickim Uczelni.
Nie wyobrażam sobie zajęć bez przykładów z życia wziętych. Studenci pamiętają je lepiej niż definicje. Wiedzą, że to nie pogawędka przy kawie. Anegdota może być użyta tylko wtedy, gdy pomaga zrozumieć. Podobnie używa się anegdot w psychoterapii. Moja misja? Chciałabym, żeby moi studenci, będąc ludźmi spełnionymi, potrafili pomagać innym.
– Czy można na wydziale Studiów nad Rodziną na UKSW, nauczyć się, jak przeżyć wspólnie wiele lat i nie stracić miłości?
– Tak myślę. Prowadzę przedmiot o nazwie „Psychologia miłości”. Brzmi romantycznie i studenci oczekują swobodnych opowieści, zanim się zorientują, że jest to przedmiot naukowy, a nie poradnikowy. Mówię o małżeństwie i rodzinie, ale nie tylko. O pułapkach dla miłości. O tym, że kryzysów należy się spodziewać. Powinny być dla wszystkich oczywistością, a nie zaskoczeniem. Jest bardziej prawdopodobne, że para wykolei się na jakimś kryzysie, niż to, że będzie żyć długo i szczęśliwie, bez wkładania w to żadnego wysiłku. Romantyczna wizja nie ma się nijak do rzeczywistości. Napotykając różne przeszkody, para może nauczyć się jak radzić sobie z trudnościami. Jest dużo badań naukowych nad parami, w tym moich własnych nad satysfakcją małżeńską. I poświęcając pierwszą część zajęć ze studentami na omówienie wyników badań, podczas drugiej części skupiam się na konkretnych, znanych z psychoterapii, metodach mogących mieć zastosowanie w poradnictwie rodzinnym. Mediator, asystent rodziny to zawody, które nasi absolwenci, nie będąc psychoterapeutami, mogą wykonywać. Staram się dać studentom narzędzia do pracy z rodzinami. Chodzi o równowagę: trochę teorii, trochę praktyki, nie tylko wykład akademicki. To słabość psychologii akademickiej – brak wystarczającej praktyki podczas studiów. A studenci, kończąc studia, chcieliby móc wykonywać konkretny zawód.
– A co dla studentów jest ważne? O co pytają?
– Zmieniliśmy program studiów, gdy okazało się, że to właśnie stosunki panujące w rodzinie są dla nich szczególnie istotne. Zarówno młodzież z Instytutu Psychologii jak też z Wydziału Studiów nad Rodziną, bo na tych wydziałach prowadzę zajęcia, chciałaby zrozumieć, dlaczego współcześnie tak często ludzie się rozstają.. Dowiedzieć się, co można zrobić żeby temu zapobiec. Opowiadałam ostatnio studentom o opracowywanym przez Instytut „Pokolenia”, raporcie na temat rozpadu więzi w rodzinie, małżeństwie. O samotności, jakiej doświadczamy. Na świecie prowadzi się badania nad samotnością, w niektórych krajach powstały nawet ministerstwa samotności.
– Życie w sieci, mniej stosunków międzyludzkich po pandemii, postępująca samotność na modłę zachodnią… Studenci są teraz inni niż np. dziesięć lat temu?
– Wydaje mi się, że studenci tworzą dziś coraz częściej zbiór jednostek aniżeli grupę, a co najwyżej 2-3 osobowe grupki. Jeśli muszą wziąć notatki od kolegi, bo nie byli na zajęciach, czują się bezradni. A przecież to studenci wydziałów, przynajmniej w teorii, otwartych na ludzi! Paradoksalnie widać przy tym jak bardzo potrzebują spotkań, wymiany myśli. Są wciąż tak samo ciekawi świata i ludzi, chętni do rozmów. Staram się, by brali udział w dyskusji. Wiadomo, że jeśli ja ujawnię kawałek ze swojego osobistego życia, oni też czują się gotowi, żeby coś o sobie opowiedzieć. Bardzo jednak pilnuję, żeby nie pozwolić im przekraczać granic prywatności. Nie doradzę im przecież jako psycholog, bo na uczelni nie jest to moja rola. Nie chcę również, by opowiadając na forum publicznym o swoich zbyt osobistych sprawach, czuli się potem skrępowani. Zależy mi na stworzeniu więzi ze studentami. Zdaję sobie sprawę, że więcej wówczas zapamiętają i chętniej będą się uczyć.
– Po raz trzeci dostała Pani, przyznawaną przez studentów UKSW nagrodę Belfra Roku. Chce być Pani dla studentów mistrzem, przewodnikiem?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Staram się niczego nie udawać, być po prostu sobą. Chciałabym jedynie być takim nauczycielem, jakiego sama zawsze chciałam mieć. Pamiętam też o tych nauczycielach, których lubiłam i szanowałam. Wiem, jaką wiedzę chcę przekazać i staram się być przygotowana. Nigdy nie przychodzę na zajęcia, żeby sobie „pogadać”. Każdy temat staram się ilustrować przykładem. Bo pracując naukowo, jestem jednocześnie psychoterapeutą, co jest moją pasją. Odkąd pamiętam, moja praca miała związek z rodziną. Na zamkniętym oddziale w szpitalu psychiatrycznym, odkryłam, jak bardzo zapomina się o wspieraniu rodziny chorego. Jako terapeuta rodzin, par, matek samotnie wychowujących dzieci, doradca w Młodzieżowym Telefonie Zaufania, i asystent rodziny, mogłam przekonać się jak z różnych punktów widzenia może wyglądać rzeczywistość rodzin i ich trudności. Myślę, że dla moich studentów cenne jest połączenie mojego doświadczenia naukowego z terapeutycznym.
– Jak wygląda praktyczna nauka podczas prowadzonych przez Panią zajęć?
– Przykładowo, w czasie zajęć dotyczących pomocy w problemach wychowawczych i zaburzeniach więzi z dziećmi, uczymy się o kluczowej, w psychologii, teorii przywiązania, mówiącej o rodzajach więzi między rodzicami a dziećmi. Studenci dowiadują się, że w dorosłym życiu skłaniamy się często ku temu, co znamy z domu rodzinnego. I z takim bagażem wchodzimy w dorosłe życie. Czy widziałem jak to jest być ojcem, mężem? Kochającą żoną, matką? Jakie stosunki łączyły mnie z rodzicami?
Ajak teorię przywiązania się łączy z praktyką? Studenci pytają, jakie praktyczne wskazówki mogą dać rodzicom, którzy chcieliby stworzyć z dzieckiem ufną więź, ale nie wiedzą jak. Dlatego druga część naszych zajęć to nauka rodzicielstwa opartego na budowaniu dobrej, bezpiecznej więzi. Czyli nauka konkretnych metod wychowawczych. Jak postępować, żeby zapewnić dziecku dobre dzieciństwo? Biorący potem udział w warsztatach wychowawczych rodzice, nie mają pojęcia, że punktem wyjścia jest, mająca 60 lat, teoria przywiązania. Uczą się wówczas rodzicielstwa bliskości, porozumienia bez przemocy, pozytywnej dyscypliny czy metody selfreg, dotyczącej kontrolowania emocji. Studenci poznają wszystkie te metody, aby w przyszłości pomóc rodzicom, którzy zwrócą się do nich o pomoc, dać poczucie bezpieczeństwa i pomóc zaprzyjaźnić się z własnymi dziećmi. Chodzi o to, żeby mając w głowie całą tę teorię, moi studenci umieli postawić diagnozę, kiedy staną oko w oko z rodziną w potrzebie.
– Z rodziną, człowiekiem, nie przypadkiem. Bo zdarza się, w kontakcie z psychologiem, że im bardziej schemat nie pasuje do człowieka…
-…tym gorzej dla człowieka. To prawda, są podejścia terapeutyczne, w których liczy się głównie schemat, są i takie, gdzie najważniejszy jest człowiek. Terapeuta rodzinny, małżeński, prof. Bogdan de Barbaro mówi, że „mapy świata” terapeuty i pacjenta nie mogą być od siebie oderwane. Tylko starając wczuć się w wizję świata człowieka, któremu mamy pomóc czy doradzić, możemy lepiej zrozumieć jego świat i jego problemy. Oczywiście, nie jest naszą rolą, żeby współczuć i na tym poprzestać.
– Nie o to chodzi, żeby pacjent prowadził terapeutę
– Kolejny krok to próba pokazania pacjentowi, że jego sposób widzenia świata nie jest jedyny. Zawsze rysuję studentom, składającą się z pojęć, przekonań, mapę świata pacjenta. My, terapeuci, próbujemy tę mapę poszerzyć. Chcąc zmienić swoje przyzwyczajenia, nie będę jeździć rowerem do pracy, bo jest mi to zupełnie obce, używając wspomnianej metafory, nie mieszczące się na mojej mapie świata. Ale mogę pójść na dłuższy spacer, a tym samym poszerzę, choć trochę, tę mapę.
– Terapeuta powinien wsłuchać się w drugiego człowieka?
– Nauczyć się pokory. Przestrzegam moich studentów przed wywyższaniem się. Problem wielu specjalistów polega na tym, że wszystko wiedzą najlepiej. Uważamy, że jesteśmy pierwsi po Bogu, pouczamy. A jeśli ktoś się z nami nie zgadza, stawia opór, mówimy, że pacjent jest głupi, student jest głupi albo głupie całe pokolenie. Tak nie jest! Zbliżmy nasze „mapy”. Sposób widzenia pacjenta albo studenta i nasz punkt widzenia. Warto uderzyć się w piersi i pomyśleć, że czasami i mnie, psychologowi, coś nie wychodzi. Łatwo w gabinecie myśleć o biednych, chorych ludziach. Powtarzam studentom, że jako mama, żona też miewam porażki. Nie jestem alfą i omegą. I ja czasem szukam pomocy, i ja poddaję się psychoterapii, i – co jest wymagane – superwizji innego psychoterapeuty. Po to, żeby zrozumieć innych, my sami, mając osobisty problem, także musimy czasami poszukać porady.
– Czyli Pani podczas zajęć nie stara się być kimś niedostępnym, ale zwykłym śmiertelnikiem…
– Jeśli mogę ujawnić jakiś nie naruszający prywatności przykład z życia mojej rodziny, chętnie go opowiadam. Kiedy mowa o buncie dwulatka, opowiadam o moim dziecku, które zrobiło karczemną awanturę o kaloszki. Albo o półgodzinnych negocjacjach z córką przed wyjściem do szkoły. Nie wyobrażam sobie nie tylko ćwiczeń, ale także wykładu, bez przykładów z życia wziętych. Przy okazji podawania jakiejś teorii czy definicji, zawsze taki przykład przemycam. Studenci zawsze uważnie słuchają przykładów, a po zajęciach mówią, że bardziej pamiętają je lepiej niż definicje. Ale to nie mają być pogawędki przy kawie. Studenci wiedzą, że w terapii anegdota może być użyta tylko wtedy, gdy terapeuta uzna, że trafnie zilustruje problem, że pacjenta przekona. Dlatego używam metafor, anegdot, przypowieści, z życia wziętych. Przychodzą mi często do głowy w trakcie zajęć. Podczas zajęć o przemocy w rodzinie, mówiąc o syndromie gotującej się żaby, opowiedziałam o pewnej rodzinie. Jeśli do wrzątku wrzuci się żabę, ucieknie, ale jeśli będzie się jej stopniowo zwiększać temperaturę, nie zauważy, że robi się niebezpiecznie ciepło, nie zdąży wyskoczyć i ugotuje się. To dobrze odzwierciedla sytuację ofiary przemocy w rodzinie. Gdy o niej słuchamy, może nam się wydać, że ofiara sama jest sobie winna, bo tyle lat tkwiła w niszczącej zależności i rosnącej izolacji od otoczenia, łudząc się, że może przyjdą lepsze dni. W smutnej historii, którą poznałam nic nie stało się nagle, raczej stopniowo. Opowiedziałam studentom tę historię krok po kroku…
– Stosunki rodzinne bywają wypadkową stosunków panujących w domach obojga małżonków. Pomijając przypadki patologiczne, trudno zmienić znaną z domu rodzinnego, rutynę dnia codziennego i stosunków międzyludzkich. Studentów to pewnie interesuje, są na progu życia. Daje im Pani jakieś wskazówki?
– Mam nadzieję, że wiadomości z zajęć okażą się pomocne w ich życiu rodzinnym i małżeńskim. Wszystkim parom, które na początku wspólnej drogi szukają drogowskazów, przydałyby się takie „nauki przedmałżeńskie”. Swego rodzaju trening. Podczas zajęć na temat komunikacji w małżeństwie uczymy się, co jest dobrym sposobem porozumiewania się. Studenci dowiadują się czym jest spór konstruktywny, w niezgodnościach i konfliktach. To metoda przeprowadzenia ich przez spór. Można się kłócić, ale tak, żeby nie ranić drugiej osoby, nie stosować chwytów nie fair np. obrażających rodzinę małżonka albo uderzających w jego czułe punkty. Trzeba przede wszystkim wiedzieć jaki jest cel kłótni. Studenci przyznają często, że większość kłótni nie ma konkretnego celu, jest impulsywnym wybuchem emocji. Jeżeli zastanowicie się, mówię studentom, po co się kłócicie, dojdziecie do ważnych wniosków. Bo jeśli chodzi tylko o to, by rozładować napięcie, to nie jest powód sporu małżeńskiego. Trzeba poszukać innego sposobu , a przede wszystkim – źródła napięcia. Jeśli wchodząc do domu potykam się o buty i robię awanturę, to może zależy mi na tym, by porozmawiać o podziale obowiązków i współodpowiedzialności za dom.Czasami złość jest dobra, ważna i uzasadniona, bo jest sygnałem wyczerpania, bezradności, kresu możliwości.
– Czy są pułapki jakich można uniknąć?
– Unikam odpowiedzi na to pytanie. Nie da się odpowiedzieć skrótowo. Nie bez przyczyny zajęcia z psychologii miłości trwają 30 h, a i tak to za mało. Sumienność, ugodowość, otwartość to cechy, które sprzyjają satysfakcji w małżeństwie. Osoba neurotyczna ma mniejsze szanse powodzenia. Czy da się to zmienić? Praca nad przebudową osobowości jest bardzo trudną, wieloletnią pracą. Ciężko siebie zmienić, a kogoś innego tym bardziej. Są wyniesione z domu rodzinnego przyzwyczajenia, oczekiwania obu stron. Robiąc ze studentami badania nad celami małżeństwa odkryłam, jak bardzo ludzie różnią się oczekiwaniami. Moi studenci bardzo chętnie biorą także udział w badaniach międzypokoleniowych, prowadzonych wśród dzieci, rodziców i dziadków …
– Jest jakieś odkrycie, które Panią zaciekawiło w tych przekazach między pokoleniami?
– Mamy głęboko zakorzeniony lęk przed brakiem, przed byciem głodnym. W Europie środkowo-wschodniej, doświadczonej przez głód, stylem życia stało się robienie zapasów, na wszelki wypadek. Podczas pandemii, gdy wszyscy zaczęli robić zapasy, to nie tylko PRL się nam przypomniał, lęk przed brakiem sięga pokoleń wstecz, a więc między innymi czasów wojny. Badania nad przekazywaniem lęku międzypokoleniowo, to jedne z najciekawszych badań.
W czasie zajęć uczymy się takich, często nieuświadomionych, przekazów międzypokoleniowych. Rysujemy genogram rodziny czyli psychologiczne drzewo genealogiczne, które pokazuje nie tylko członków rodziny, ale także ich cechy, schematy zachowań, powtarzające się w kolejnych pokoleniach, stosunki rodzinne i problemy u rodziców, dziadków…
– A najmłodsze pokolenie? Dlaczego zakłada rodzinę?
– Żeby nie być samemu, mieć dzieci, zostawić coś po sobie, różne są motywacje. Ale nie jest to już dla młodzieży oczywisty, naturalny wybór. Zwłaszcza w trakcie i po pandemii mieliśmy (i wciąż mamy) do czynienia, z lawiną rozwodów. Kiedyś przyszła kiedyś do mnie para w trakcie rozwodu, żeby zrozumieć, dlaczego jako małżeństwo ponieśli klęskę. Okazało się, że choć połączyło ich uczucie, mieli nie tylko odmienne osobowości, ale także różny sposób spędzania wolnego czasu, stosunek do wiary, rodziny, do posiadania dzieci, przyjaciół…
– Osobowość Q. W swojej krótkiej książce o miłości pisze Pani, by mieć się przed nią na baczności.
– I to jest przedmiotem naszych zajęć z psychologii miłości. To osoba, która zatraca się w małżeństwie rezygnując z własnej tożsamości albo broni się przed bliskością z lęku przed utratą swej odrębności. To dwie strony tego samego typu osobowości.
– Czyli studenci dowiadują się, że zakładając własną rodzinę warto zachować własną niezawisłość.
– I że kluczowe dla satysfakcji w małżeństwie i własnego zadowolenia jest zachowanie równowagi pomiędzy „ja” a „my”. Dzisiejsze czasy stawiają „ja” na piedestale. Wydaje się, że kobiety poświęcają częściej „ja” dla „my”, a mężczyźni: „my” dla „ja”. Ale różnie to bywa i są to dwie strony tego samego medalu. Warto nie bać się bliskości, wiedzieć kim się jest i nie rezygnować z siebie. Dla dobra wspólnego. Trudne w praktyce, ale nie niemożliwe.
– Bardzo mi się podobała przywołana przez Panią metafora wyboru przyszłego męża/żony jako doboru odpowiedniej załogi, która sprawdzi się zarówno przy dobrej pogodzie jak podczas sztormu. Czy studenci są Pani wdzięczni za bycie przewodnikiem i doradcą? Bo to dla Pani chyba coś na kształt misji?
– Tak, są wdzięczni. A jeśli mam jakąś wizję misji to właśnie taką. Żeby będąc spełnionymi ludźmi potrafili pomagać innym. By będącszczęśliwymi, umieli uszczęśliwiać.
– I by żyli świadomie. Mając wiedzę, doświadczenie, starali się uważnie przyglądać, rozumieć, zanim zareagują. By nie ulegali porywom, odruchom. To jest umiejętność, którą trzeba cały czas ćwiczyć. Uczę studentów, by pytali: powiedz więcej, a postaram się zrozumieć.
– Czy Pani studenci wierzą w miłość?
– We współczesnym świecie nadmiaru możliwości i zachłyśnięcia się nimi, mamy wrażenie braku ograniczeń i tego, że zawsze można się wycofać, zmienić zdanie.Ważne i dobre jest to, co jest dobre i łatwe dla mnie tu i teraz. Wierność zasadom bywa nieopłacalna i niewygodna. Pielęgnowanie miłości, ratowanie małżeństwa, wymagające i trudne, bez gwarancji powodzenia, może wydać się nieatrakcyjne. Czasami, w trudnych chwilach,jedynym co pozostaje parze, jest odpowiedzialność za dane słowo. I to ono jest wartością. Ja zaś jestem tylko narzędziem, i jeśli to tylko możliwe, pomagam więź wzmacniać a małżeństwu przetrwać. Wśród moich studentów jest wiele osób wierzących.Wierność i małżeńska przysięga są dla nich wartością. Nie chcą zmarnować miłości, chcą pomóc jej wzrastać. Tak, wierzą w miłość.
Rozmawiała Joanna Herman