– To była wojna cywilizacji z ideologią komunistyczną. Los całej tradycji i kultury judeochrześcijańskiej zależał od wyniku tego starcia. Gdyby Polacy ponieśli klęskę, bolszewicy opanowaliby całą Europę – mówi dr Adam Buława z Instytutu Nauk Historycznych UKSW.
Przyzwyczailiśmy się do uroczystej defilady z okazji Święta Wojska Polskiego w rocznicę Bitwy Warszawskiej. To powrót do tradycji dwudziestolecia międzywojennego?
Bitwa Warszawska to był mit założycielski II Rzeczypospolitej, jednoczący wszystkich bez wyjątku. Święto Żołnierza upamiętniające zwycięstwo w wojnie polsko-bolszewickiej zaczęto obchodzić w 1923 r. Obchodom towarzyszyły defilady w miastach i miasteczkach, festyny i zabawy. W czasie II wojny światowej rocznicę Cudu nad Wisłą świętowali zarówno żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, jak i ci walczący u boku Armii Czerwonej. Ale już w 1947 roku 15 sierpnia zastąpiono 9 maja, czyli datą kapitulacji III Rzeszy, zaś od 1950 roku aż do końca PRL Dzień Wojska Polskiego obchodzono 12 października, w rocznicę bitwy pod Lenino. Po 1989 r. początkowo łączono go z obchodami rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, dopiero od 1992 r. zaczął być na nowo obchodzony w rocznicę Bitwy Warszawskiej 15 sierpnia, zaś do tradycji organizacji defilad powrócono w 2007 roku.
Skoro w PRL za złożenie wieńca z szarfą pod obeliskiem upamiętniającym poległych pod Ossowem groził wyrok, jak udało się ocalić pamięć o Bitwie Warszawskiej?
Zarówno podczas II wojny światowej jak w czasach komunizmu pamięć o zwycięstwie nad bolszewikami przechowywali kapłani. Prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński przygotował w 50. rocznicę bitwy list pasterski i choć starano się go zastraszyć i udaremnić kapłanom odczytanie listu w kościołach, miał powiedzieć, że Bitwa Warszawska – ten wielki narodowy zryw, wsparty opieką Matki Boskiej i tak wciąż żyje w przekazach rodzinnych.
Władze komunistyczne uważały, że obchody rocznicy Bitwy Warszawskiej, przypominającej o triumfie nad komunizmem zagrażają stabilności Państwa Polskiego pozostającego pod sowiecką dominacją. Zatem wszystko, co mogło się kojarzyć z triumfem nad bolszewikami starano się metodycznie likwidować. Spośród pięćdziesięciu sztandarów zdobytych przez Wojsko Polskie podczas wojny polsko-bolszewickiej, przechowywanych w okresie międzywojennym w specjalnej Sali Muzeum Wojska Polskiego, ocalał tylko jeden. Pozostałe zostały w latach 50. przekazane Związkowi Radzieckiemu i ślad po nich zaginął. Jakimś cudem przetrwały plakaty antybolszewickie z roku 1920.
Komuniści dokonywali profanacji grobów, pomników, niszczono tablice i miejsca pamięci związane z wojną polsko-bolszewicką. Wszystko po to, by wymazać pamięć o zwycięskiej bitwie. Pomnik w Rybienku, upamiętniający kilku Polaków zamordowanych przez bolszewików, został kompletnie zdemolowany. Już w 1944 r., krzyż który znajdował się w miejscu śmierci bohaterskiego kapłana, ks. Ignacego Skorupki, został zniszczony.
W Ossowie, gdzie doszło do przełomowych walk w sierpniu 1920 r. zlikwidowano obelisk, zdewastowano kaplicę, zaś sam cmentarz, na którym spoczywają polegli w bitwie na przedpolu Warszawy, stał się częścią poligonu wojskowego. Ale okoliczni mieszkańcy wraz z miejscowymi kapłanami, pod osłoną nocy naprawiali krzyże i porządkowali groby. Dopiero w 1975 r. pozwolono na odprawienie Mszy świętej, którą jednak zakłócał latający nad głowami zgromadzonych śmigłowiec oraz odgłosy strzałów z poligonu. Gdy w 1978 r. Karol Wojtyła został papieżem, władze pozwoliły na wyłączenie terenu cmentarza z wojskowego poligonu. W roku 1982 r. uczestnicy tutejszych obchodów rocznicy Bitwy Warszawskiej zostali otoczeni przez specjalne oddziały milicji (ZOMO), uzbrojone w pałki i armatki wodne.
Według zaleceń Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, w PRL cenzorzy usuwali w publikacjach każdą wzmiankę o Bitwie Warszawskiej.
Cenzura była bardzo restrykcyjna. Wspomnienia uczestników walk: gen. Władysława Sikorskiego, gen. Józefa Hallera, oraz kard. Aleksandra Kakowskiego były wyrzucane z bibliotek i ukazywały się jedynie poza oficjalnym obiegiem wydawniczym bądź zagranicą. Słynne opowiadanie Stefana Żeromskiego Na probostwie w Wyszkowie, opisujące szykujących się do objęcia władzy komunistów, było pozycją zakazaną. Nie mógł być pokazywany publicznie ani nawet reprodukowany obraz Jerzego Kossaka zatytułowany Cud nad Wisłą. W podręcznikach z okresu PRL-u sugerowano, że to Piłsudski był inicjatorem konfliktu, zaś mający imperialne zapędy Polacy, chcieli podporządkować sobie narody ukraiński i białoruski.
Sens zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej był dla wszystkich jasny, inspirujący kolejne pokolenia i dlatego stanowiący zagrożenie dla komunistycznej władzy. Dzięki zjednoczeniu całego społeczeństwa w obliczu zagrożenia ze Wschodu, dokonało się w 1920 r. pierwsze zwycięstwo nad bolszewicką armią. A więc może będzie możliwy kolejny, już ostateczny triumf nad zbrodniczą ideologią.
Jaki los czekałby Polskę w przypadku przegranej Bitwy Warszawskiej? Byłaby o krok od utraty dopiero co wywalczonej niepodległości?
Mówimy o historii alternatywnej, lecz wielce prawdopodobnej. Zwycięstwo nad oddziałami sowieckimi zdecydowało o wyniku wojny i pozwoliło na zachowanie dopiero co odzyskanej niepodległości. Istniało jednak realne ryzyko, że rocznica odzyskania niepodległości stanie się kolejnym Powstaniem Listopadowym i obok Piotra Wysockiego, czy Romualda Traugutta, mówilibyśmy wówczas o Józefie Piłsudskim, jako przywódcy zrywu, który w dłuższej perspektywie zakończyłby się niepowodzeniem. Intencją bolszewików było włączenie całej Europy w kontynentalny związek państw komunistycznych. Polska stałaby się wtedy jedną z sowieckich republik. Możemy się domyślać, że ziemiaństwo, inteligencję polską, duchowieństwo czekałaby w najlepszym wypadku wywózka, niewykluczone jednak, że – zagłada. Zbyt dobrze wiemy, jak zachowywali się bolszewicy pod wodzą Michaiła Tuchaczewskiego czy Siemiona Budionnego.
Niewykluczone, że Polska byłaby co najwyżej czymś na kształt Księstwa Warszawskiego albo Królestwa Kongresowego, zależnego od sowieckiego sąsiada. Ostatecznie ten sąsiad przybył i zaprowadził na pół wieku porządek komunistyczny na ziemiach Polski, ale w wyniku Bitwy Warszawskiej zyskaliśmy dwadzieścia lat, by urządzić się na własnych warunkach, w naszym własnym domu, na wywalczonym w 1920 r. terytorium.
Czy w roku 1920 Polska miała prawdziwych czy tylko rzekomych sojuszników?
Premier Wielkiej Brytanii, Lloyd George, polityk cyniczny, z pewnością nie był naszym przyjacielem. Obawiał się że silna Polska będzie wzmacniać Francję, a Francja, choć sojusznik Anglii z czasu I Wojny Światowej, pozostawała jednak jej odwiecznym rywalem. Brytyjczycy poświęciliby Polskę bez wahania, by porozumieć się z bolszewikami, choćby w sferze gospodarczej. Ci ostatni reprezentowali wszak Rosję, zawsze pozostającą w gronie mocarstw.
Kiedy premier Władysław Grabski pojechał na konferencję państw Ententy do Belgii, by prosić o wsparcie sojuszników zachodnich, usłyszał m.in., że warunkiem udzielenia pomocy jest rezygnacja Polaków z walki o ziemie wschodnie.
Wojskowi francuscy i brytyjscy, przybyli do Warszawy latem 1920 r. z tzw. Misją Międzysojuszniczą, próbowali wpłynąć na Polaków, by ci odsunęli od władzy Józefa Piłsudskiego, polityka, ich zdaniem, zbyt kontrowersyjnego. Sądzili, że bez Marszałka mogliby uzyskać większy wpływ na polskich, a także mieliby szansę wziąć udział w mediacji między nimi a bolszewikami.
Realnego wsparcia udzielili nam przede wszystkim Węgrzy, którzy przekazali Polsce wszystkie swoje zasoby nabojów i uzbrojenia. Można powiedzieć nieco górnolotnie i patetycznie, że w 1920 r. pokonaliśmy bolszewików węgierskimi nabojami. Pociąg od naszych bratanków przybył do Skierniewic w ostatniej chwili, gdy kończyła się amunicja. Należy także wspomnieć o kredycie udzielonym przez Francję, jak też dostarczeniu przez nią sprzętu wojskowego.
Wśród naszych sojuszników można też wymienić Ukraińców Symona Petlury i Białorusinów pod wodzą Stanisława Bułaka-Bałachowicza, a także tzw. białych Rosjan walczących z bolszewikami. Bo wrogiem Polski nie był naród rosyjski, ale totalitarna ideologia komunistyczna.
Z pomocą Polsce pospieszyła też słynna eskadra kościuszkowska złożona z ochotników amerykańskich. Jeden z nich miał powiedzieć, że walcząc w obronie Polski spłaca dług zaciągnięty przez Stany Zjednoczone, o niepodległość których walczyli Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski.
Polska nie mogła jednak liczyć na znaczące poparcie polityczne państw zachodnich, także z powodu znajdującej posłuch propagandy bolszewickiej, forsującej tezę o obronnej wojnie Rosji. Szczególnie zachodni robotnicy byli pod wpływem propagandy bolszewickiej. Dlatego właśnie robotnicy brytyjscy strajkowali pod hasłami „Ani jednego naboju dla pańskiej Rosji” czy „Ręce precz od Rosji”, dokerzy niemieccy w Wolnym Mieście Gdańsku nie chcieli załadować broni, która miała dotrzeć do Polski, a czescy kolejarze zablokowali tranzyt francuskich materiałów dla walczącej armii. W ostatecznym rozrachunku, w sferze wielkiej polityki, mogliśmy liczyć głównie na samych siebie.
W jaki sposób udało się zgromadzić stutysięczną armię ochotników?
To jeden z fenomenów 1920 r. Można to zjednoczenie narodu w obliczu niebezpieczeństwa nazwać prawdziwym cudem, bo Polacy, tak wówczas podzieleni, toczyli zacięte spory, podczas których ścierały się różne wizje odbudowy kraju po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Tym razem jednak, wszyscy (poza komunistami, którzy oczekiwali, że bolszewicy wkroczą i zaprowadzą nowy ustrój), a więc chłopi, robotnicy, inteligencja, mieszczaństwo, ziemiaństwo, arystokracja, stanęli do walki, by nie zatriumfował barbarzyński ustrój ze wschodu.
Kapitalną rolę odegrał gen. Józef Haller, który przybył z Francji ze słynną Błękitną Armią. Człowiek z ogromnym doświadczeniem na polu walki, a jednocześnie wielkiej pobożności i wiary w Bożą Opatrzność. Jego postać na plakatach wzywająca do zaciągania się w szeregi dla obrony ojczyzny, stała się symbolem niezłomności i woli wytrwania w walce o niepodległość.
Bitwa Warszawska wymieniana jest wśród najważniejszych bitew, jakie wpłynęły na losy świata. Dlaczego?
Sama kwalifikacja jest zasługą brytyjskiego polityka lorda Edgara Vincenta d’Abernona, przybyłego do Polski w roli obserwatora wojny polsko-bolszewickiej. Początkowo wątpiący w szansę powodzenia Polski w konfrontacji z Rosją bolszewicką, widząc bezprzykładne męstwo Polaków, zmienił zdanie. Nazwał Bitwę Warszawską „osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata”, tak też zatytułował swą książkę. Zrozumiał, że stawką w grze było nie tylko zwycięstwo militarne, nie jedynie obrona granic. Dostrzegł, że gdyby pod Warszawą Polska poniosła klęskę, bolszewicy opanowaliby całą Europę. To była wojna cywilizacji z ideologią komunistyczną. Los całej tradycji oraz kultury judeochrześcijańskiej zależał od wyniku heroicznego starcia z bolszewicką, barbarzyńską hordą ze Wschodu.
To był „Cud nad Wisłą”?
Publicysta obozu Narodowego Stanisław Stroński ukuł ten termin, a Wincenty Witos po raz pierwszy go użył, nawiązując do bitwy nad Marną z I wojny światowej, kiedy Francuzom udało się zatrzymać pochód niemiecki na Paryż.
W pierwotnym zamierzeniu określenie strategicznego majstersztyku Józefa Piłsudskiego mianem cudu, miało zdeprecjonować wkład Naczelnego Wodza w zwycięstwo. Byli i tacy, którzy starali się też wykazać, że jedynie Boska Opatrzność albo niewiarygodny zbieg wypadków doprowadziły do zwycięstwa.
A zwycięstwo było wszakże splotem tak wielu okoliczności. Oprócz mobilizacji dosłownie całego społeczeństwa i genialnego planu szachisty i brydżysty, jakim był Piłsudski, decydujące znaczenie miała współpraca Naczelnego Wodza z Szefem Sztabu Generalnego gen. Tadeuszem Rozwadowskim, a także umiejętności generałów oraz oficerów niższych szczebli, przede wszystkim zaś ofiarność, wytrwałość i męstwo żołnierzy Armii Ochotniczej.
Swego rodzaju cudem potęgi umysłu można nazwać pracę polskiego wywiadu wojskowego, w szczególności zaś wyczyn Jana Kowalewskiego z II oddziału Sztabu generalnego wojska polskiego. Na rok przed Bitwą Warszawską złamał on szyfry bolszewickie, dzięki czemu latem 1920 r. stronie polskiej było znanych na bieżąco ok. 400-500 rozkazów bolszewickich, co znacząco pomogło w opracowaniu planu walki z nacierającym, dysponującym znaczną przewagę liczebną wrogiem.
Tych cudów było więcej. Polacy, po zdobyciu jednej z radiostacji wroga, przestroili polską radiostację ulokowaną w działobitni Cytadeli w Warszawie, na częstotliwość bolszewicką. Pozwoliło to słowami Pisma Świętego, a dokładnie Ewangelii św. Jana, zagłuszać rozkazy dowódcy Frontu Zachodniego, Michaiła Tuchaczewskiego, dzięki czemu jedna z nieprzyjacielskich armii nie wzięła udziału w kluczowym boju.
Pod Warszawą zabrakło również formacji bolszewickich z Frontu Południowo-Zachodniego, bo będący oficerem politycznym Józef Stalin, noszący się z zamiarem dotarcia do Włoch, zbojkotował rozkaz naczelnego dowódcy Armii Czerwonej, by kierować się ku Warszawie. Zresztą działająca tu osławiona Armia Konna Siemiona Budionnego, została najpierw powstrzymana na przedpolu Lwowa, a następnie rozbita w największej batalii kawaleryjskiej XX w. pod Komarowem.
Tuż przed rozpoczęciem Bitwy Warszawskie,j w ręce bolszewików trafiły, znalezione przy poległym polskim oficerze, rozkazy i mapy dotyczące przebiegu operacji warszawskiej. Bolszewicy uznali jednak przeprowadzenie tak zuchwałej operacji wojskowej przez będących w odwrocie Polaków za na tyle nieprawdopodobne, że cenne znalezisko zbagatelizowali.
Polskie zwycięstwo choć ostatecznie nieprzypadkowe, latem 1920 r. wydawało się niemożliwe. Z Warszawy wycofali się wszyscy przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, oprócz późniejszego papieża Piusa XI, wówczas nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego i przedstawiciela Włoch. Przeważająca część polityków europejskich była przekonana, że Polska poniesie klęskę, bolszewicy mieli zaś przygotowane buńczuczne rozkazy i odezwy, w których donosili, że Warszawa padła, a Armia Czerwona nie zatrzymuje się w zwycięskim pochodzie na Zachód.
W powszechnej świadomości, w określeniu „cud nad Wisłą”, przetrwało przeświadczenie o zwycięstwie, które nie miało prawa się wydarzyć, a jednak się wydarzyło.
Stąd w dwudziestoleciu międzywojennym byli czczeni zarówno młody kapelan ks. Ignacy Skorupka jak porucznik Stefan Pogonowski. Według jednej z relacji ks. Skorupka miał poprowadzić do walki młodych ochotników z krzyżem w ręku i zginąć, według innej miał polec, gdy udzielał absolucji umierającemu. Stefan Pogonowski oddał życie za Ojczyznę prowadząc swój oddział do kontrnatarcia, podczas którego miał do czynienia z weteranami rewolucji i wojny domowej, w szeregach doborowych oddziałów Armii Czerwonej. Ich śmierć dała cofającym się pod naporem wroga żołnierzom nowy impuls do walki i, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, od tego momentu rozpoczął się stopniowy odwrót bolszewików. Jak napisał w swoich wspomnieniach abp Aleksander Kakowski: „Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami.”
Czy to zwycięstwo, które uchroniło Europę przed nawałą bolszewicką, zyskało w świecie uznanie?
Próbowano zwycięstwo przypisać francuskiemu generałowi Maximowi Weygandowi, członkowi Misji Międzysojuszniczej z 1920 r. Sugerowano nawet, że to on, nie Józef Piłsudski, był twórcą planu zwycięstwa. Sam Weygand zdementował podobne sugestie, stwierdzając, że był to czysto polski plan zrealizowany wyłącznie przez Polaków, a tym samym Bitwa Warszawska byla wyłącznie polskim zwycięstwem.
Dość długo historycy zachodni lansowali tezę, w myśl której Polacy sami przyczynili się do wybuchu wojny polsko-bolszewickiej. Nic dziwnego, skoro dotyczące jej dokumenty były niedostępne, historycy mogli opierać się jedynie na materiałach rosyjskich i historiografii radzieckiej. Dopiero Norman Davies w książce Biały orzeł, czerwona gwiazda wskazał, że bolszewicy od początku, uważali Polskę za rodzaj tzw. przepierzenia, przez które należy przejść do Europy. Ta książka, podobnie jak opublikowana między wojnami książka lorda d’Abernona, miała znaczący wpływ na postrzeganie Wiktorii Warszawskiej. Warto jednak i należy wciąż mówić o zwycięskiej Bitwie Warszawskiej, nawiązującej do jakże polskiej tradycji przedmurza chrześcijaństwa. To przecież wiekopomna batalia, w której Polacy odnieśli zwycięstwo, choć byli tak blisko druzgocącej klęski. Jest się czym szczycić. To przecież bitwa, która znacząco wpłynęła na losy świata.
Rozmawiała Joanna Herman
Dr Adam Buława, adiunkt w Instytucie Historii Wydziału Nauk Historycznych UKSW, jest historykiem wojskowości. Był dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie