– Cała filozofia zrodziła się z pewnego zdziwienia. I wydaje mi się, że to jest pewien element, który powtarza się dzisiaj. Kiedy wielu ludzi szuka dzisiaj pewnych doświadczeń duchowych właśnie w kontakcie z przyrodą, to wydaje mi się, że odwołują się do tego fundamentalnego doświadczenia przekraczania czegoś – mówi ks. dr hab. Maciej Bała, prof. ucz.
Rozmowa o górach z punktu widzenia alpinisty, filozofa i duchownego w jednej osobie. Wywiad z człowiekiem gór to nie jest łatwa sprawa. Wielu z nich trudno namówić na głębsze wyznania. Nie są skłonni do wyrażania emocji, jak ognia unikają patosu, a etyka górska nie pozwala im obnosić się z osiągnięciami. Skala trudności rośnie, jeśli alpinistą jest akademik i ksiądz w jednej osobie. Dlatego przygotowując się do tej rozmowy pomyślałem sobie, że będę czasem posiłkował się słowami ludzi gór, w postaci cytatów i sentencji. Co Ksiądz Dziekan powie na taką formą wywiadu?
Myślę, że to dobry pomysł, bo ludzie gór potrafią czasem coś bardzo celnie i mądrze powiedzieć.

George Mallory na pytanie po co wspina się na najwyższy szczyt Ziemi odpowiedział: „Bo Everest istnieje”. Ostatnio kilka razy słyszałem nieco inną odpowiedź na odwieczne pytanie po co ludzie chodzą w góry, która brzmi: „Tym, którzy się wspinają nie trzeba tego wyjaśniać, a ci którzy tego nie robią i tak nie zrozumieją”. A co Ksiądz Dziekan dorzuciłby w tej kwestii ze swojej strony?
W moim wypadku pasja do gór rozwijała się od dzieciństwa, a zarazili mnie nią moi rodzice, którzy zabierali mnie w Tatry i w inne polskie góry. W ten sposób spędzaliśmy każde wakacje. Później już wyrzucali to sobie, kiedy rozpocząłem wszystkie kursy i staże wysokogórskie – jest to jednak sport, który nie należy do najbezpieczniejszych. Oczywiście czytałem tysiące książek poświęconych górom.
Jakie to były książki?
Na pewno tak zwana górska klasyka – „Komin Pokutników” Jana Długosza, „Wołanie w górach” Michała Jagiełły, „Trylogia tatrzańska” Wawrzyńca Żuławskiego. Ale tych książek było naprawdę dużo. One też podsycały górską pasję.
Chris Bonington, inny słynny brytyjski himalaista powiedział: „Alpinista jest jak biegający w kółko udręczony, skołowany byk, który na widok czerwonej płachty, jaką jest skała, nie może powstrzymać się od jej ataku”. Niedawno ksiądz Boniecki wspominał, że on też w młodości się wspinał i opowiadał o niesamowicie silnej fascynacji taternictwem. Podobnie Andrzej Wilczkowski, autor kultowej książki „Miejsce przy stole”, pisze, że niemal od razu wsiąkł w górską pasję bez reszty. Wspinacze potrafią chodzić po mieście i przyglądać się chropowatym murom z myślą, jaką drogę wspinaczkową można by tam poprowadzić. A zatem wspinanie staje się czasem nie tylko stylem życia, ale może stać się niemal obsesją…
Nie wiem, czy w swoim przypadku mogę mówić o obsesji, ale na pewno do dzisiaj mam tak, że gdziekolwiek jadę, w jakiekolwiek miejsce na świecie i widzę tam góry, to myślę sobie jakby tam można było wejść, zdobyć te szczyty. Tak było choćby, gdy byłem w ramach wymiany uniwersyteckiej na Islandii. Kiedy podziwiałem tamtejszy surowy krajobraz, to w tej samej chwili myślałem – O! Tu by była ciekawa droga, a po tych lodowcach, to z chęcią bym się przeszedł. I rzeczywiście jest coś takiego, że człowiek patrzy na góry oczami wspinacza – gdzie by chciał wejść, jakie trudności tam napotka. Widok gór sprawia wielką radość. Tak, góry jednak mogą bardzo fascynować.
Od lat odwiedzam ten sam region, Alpy Francuskie w rejonie Chamonix i czasem potrafię po raz trzeci czy czwarty przejść tę samą drogę, wejść na ten sam szczyt i… zawsze jest inaczej. Dodam jeszcze tylko, że kilka razy w tygodniu idę potrenować na ściance wspinaczkowej.
Jaka była najdramatyczniejsza przygoda Księdza Dziekana w górach, taka, która naprawdę mocno wryła się w pamięć?
Myślę, że ja miałem dwie takie sytuacje. Pierwsza sytuacja dotyczyła mnie samego podczas stażu, który odbywałem w Chamonix z Club Alpin Français. Po jednym ze zjazdów instruktor polecił mi, żebym wypiął się z liny zjazdowej. Ja wtedy powiedziałem, że zostanę bez asekuracji, a on na to, że OK, tu jest bezpiecznie. I niemal w tym samym momencie zrobiło się bardzo niebezpiecznie, ponieważ ten fragment lodowca, bardzo stromego zresztą, na który zjechaliśmy, po prostu urwał się pod nami. Mój instruktor był asekurowany i został, a ja poleciałem.
Ewidentny błąd instruktora!
W tej całej przygodzie pozytywne było to, że zadziałał odruch ćwiczony podczas szkoleń lodowcowych. Co prawda zjechałem jakieś 100 m., ale udało mi się przewrócić na brzuch, zahamować czekanem i zatrzymać się przed szczelinami lodowca.
Ale tu od razu ukłon w stronę polskich instruktorów. Kiedy zacząłem wspinać się z polskimi przewodnikami górskimi, którzy są jednocześnie instruktorami alpinizmu, a myślę tu przede wszystkim o Macieju Ciesielskim i Marcinie Rutkowskim, to od razu dało się poznać, że ich poziom przywiązania do bezpieczeństwa naprawdę góruje nad tym, co prezentują instruktorzy francuscy.
Druga sytuacja była związana z wypadkiem, którego byłem świadkiem. Wspinałem się na jednej ze ścian lodowych w rejonie La Verte. Zespół wspinaczy związany liną dochodził już do grani i stwierdzili, że nie będą już zakładać punktów asekuracyjnych w postaci śrub lodowych. No i w tym momencie jeden z nich odpadł, wyrwał drugiego ze stanowiska asekuracyjnego i obaj po prostu odpadli od ściany. Był to moment niezwykle traumatyczny, kiedy widziałem przerażenie tych ludzi spadających tuż obok mnie.
Wtedy nie pozostało nam nic innego, tylko wezwać śmigłowiec ratunkowy, który zabrał już niestety zwłoki, bo obaj alpiniści zginęli na miejscu. Ten moment bardzo mną wstrząsnął. W takich chwilach zadaje się pytanie, po co właściwie to wszystko?
No właśnie, czego uczą góry? Może są to jakieś konkretne życiowe nauki? Janusz Chmielowski, prekursor polskiego taternictwa, ujął to rozbrajająco prosto: „W górach jak w życiu, jeśli nie można tak, to trzeba inaczej”.
Przede wszystkim góry nauczyły mnie pokory, zwłaszcza tej pokory wobec świata przyrody – nie wszystko zależy od człowieka. Często refleksje, które pojawiają się w górach, dotyczą, można powiedzieć, kruchości człowieka.
Według Kołakowskiego tego doświadczenia nam dzisiaj brakuje. Dlatego, że my żyjąc coraz bardziej w przestrzeni technologicznej, sztucznej inteligencji, zaczynamy mieć przekonanie, że właściwie wszystko zaczyna zależeć od nas i od naszej technologii. To jest coś, co dzisiaj nazywa się post-człowiekiem, transhumanizmem. Wierzymy, że jesteśmy w stanie na tyle ulepszyć nasze zdolności poznawcze, że ostatecznie nawet wyeliminujemy śmierć. Kołakowski mówi, że jedną z funkcji chrześcijaństwa jest to, że wnosi do kultury wątki apokaliptyczne – inaczej możemy wpaść w taki samozachwyt, w tak utopijne spojrzenie na świat i na człowieka, że zatracimy wymiar, który jest w nas wpisany, czyli pewien element śmiertelności i przemijalności. A góry uczą właśnie nieprzekraczania pewnych granic.
Lubię wspinać się z Marcinem Rutkowskim, polskim przewodnikiem o międzynarodowych uprawnieniach. Mamy taką naszą zasadę, że „stare lisy kity nie moczą”, to znaczy, że my wiemy, w którym momencie trzeba zawrócić. Pamiętam, jak kiedyś chcieliśmy przejść drogę klasyczną na Tour Ronde w masywie Mont Blanc. Podeszliśmy pod ścianę i widzimy, że szczelina brzeżna jest bardzo nieciekawa, że trzeba by trochę ryzykować, by ją przejść. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i od razu, niemal bez słów podjęliśmy decyzję, że się wycofujemy. I poszliśmy sobie na inną drogę.
Wiele razy zdarzyło mi się w Alpach, że brakowało mi jakieś 100, nawet 50 metrów do szczytu, ale kiedy spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że nie zdążę na kolejkę na Aiguille du Midi, to mówiłem; „Chłopaki, wracamy! Nie wiem jak wy, ale ja naprawdę nie mam zamiaru nocować na Aiguille du Midi” – w nocy jest tam naprawdę zimno, i nie ma gdzie się schować (tak było tam w latach 90., teraz są trochę lepsze warunki). Nie chcę ryzykować i wolę sobie podarować te 50 metrów, wrócić na czas, zjechać kolejką i spokojnie wypocząć.
Góry uczą umiejętności podejmowania właściwych decyzji, w których cel nie jest najważniejszy, bo najważniejsze jest bezpieczeństwo. Ale góry dają także poczucie pewnego oderwania od naszej rozpędzonej, szalonej i bardzo pochłaniającej rzeczywistości. Uczą kontemplacji. W górach powstają też bardzo silne relacje.

I w tym miejscu chciałbym przytoczyć zwrotki z „Ballady o przyjacielu” Władimira Wysockiego. Kultura rosyjska, z wiadomych względów, nie jest teraz popularna.
Ale potraktujmy rosyjskiego barda jako dysydenta – ówczesny system za nim nie przepadał.
Dlatego, mimo wszystko:
Gdy z dnia na dzień się zjawi ktoś,
Kto w zasadzie ni brat ni swat –
Nie sądź z oczu i nie wróż z kart,
Co naprawdę jest wart
Weź go w góry, do gór go wieź,
Tam uważnie nań spójrz i już
Będziesz wiedział, czy zuch twój druh
Poznasz, jaki w nim duch
Kapitalnie to brzmi w oryginale. Ale moje pytanie dotyczy górskich przyjaźni i relacji. Czy góry weryfikują ludzi i czy mogą związać jak liną na całe życie?
Kiedy byłem wychowawcą kleryków w seminarium w Gdańsku, to miałem taki zwyczaj, że zabierałem ich na narty. Po tygodniu bycia w górach, co wiązało się z wysiłkiem i innymi wyzwaniami, mogłem poznać, kto zuch i jaki w nim duch. Jestem przekonany, że góry bardzo szybko potrafią weryfikować ludzi.
Ale wydaje mi się, że góry bardzo silnie budują relacje. Bo kiedy wiążę się z kimś liną w górach, to w pewnym sensie powierzam komuś swoje życie. Wielu moich przyjaciół, z którymi się przyjaźnię od 30-40 lat, to są właśnie ci, z którymi przez lata jeździłem w góry. I te przyjaźnie przetrwały, są niezwykle ważne i silne. Nawet jeżeli niektórzy z nich już przestali się wspinać, to te relacje zostały, ponieważ zawiązały się w środowisku wspinaczy.

To teraz inny cytat wybitnego alpinisty, kompozytora, pisarza, powstańca i Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, Wawrzyńca Żuławskiego. Kiedy w sierpniu 1956 r. wybierał się na beznadziejne poszukiwania swojego zaginionego w masywie Mont Blanc towarzysza, powiedział: „Nie zostawia się w górach przyjaciela, nawet choćby był już tylko zamarzniętą bryłą”. Jak to jest ze współczesną etyką górską, w świetle tego co dzieje się choćby w Himalajach? Kilkanaście lat temu w mediach przetoczyła się gorąca dyskusja po wyprawie na Broad Peak. Takich okazji do dyskusji i ferowania sądów etycznych było wiele, wybuchają zwłaszcza wtedy, gdy dochodzi do jakiejś spektakularnej tragedii. Ale czy rzeczywiście stare, dobre, górskie zasady uległy dewaluacji?
Dla mnie takim sporym impulsem do refleksji był film „Czekając na Joe” zrealizowany na podstawie książki Joe Simpsona „Dotknięcie Pustki”. Nie będę tutaj zdradzał fabuły, warto samemu obejrzeć film lub przeczytać książkę. Historia wstrząsająca. Ale dobrze się temu przyjrzeć z punku widzenia filozofa. We współczesnej etyce istnieje pojęcie tzw. czynów supererogacyjnych. Otóż mamy do czynienia z pewnym wymiarem postępowania, które jest dostępne dla każdego człowieka. Czyli, że jeżeli np. widzę, że ktoś jest na pasach i nie potrafi przejść, to pewnym zobowiązaniem etycznym jest to, że pomagam temu człowiekowi. Jeżeli tego nie zrobię, to pojawia się pewien dysonans etyczny.
Natomiast czyny supererogacyjne to takie, które przekraczają zwyczajowy, dostępny dla każdego poziom moralności. Czyli to są, mówiąc może językiem bardziej prostym, czyny heroiczne. I kiedy Żuławski ruszył w góry, ryzykując swoim własnym życiem, żeby kogoś ratować, to jest właśnie przykład czynu supererogacyjnego, czyli heroicznego.Dlatego nie oczekujmy, że wszyscy ludzie będą się tak zachowywać. Proponuję nie potępiać człowieka, który się tak nie zachował, natomiast owszem, podziwiajmy tych, którzy potrafią zdobyć się na takie czyny.
Ludzie, którzy wypowiadają się o tym, jak ktoś powinien zareagować na wysokości ośmiu tysięcy metrów, tak naprawdę nie wiedzą, co tam się dzieje. Nawet na mniejszych wysokościach, pięciu, sześciu tysiącach, warunki potrafią być do tego stopnia ekstremalne, że w pewnych sytuacjach wymagają od ludzi zachowań heroicznych.
Stare taternickie porzekadło mówi, że człowiek mokry i zmarznięty traci połowę mądrości.
Tak, łatwo się o tym mówi, kiedy siedzimy sobie na kanapie, w gabinecie, ale kiedy znaleźlibyśmy się na wysokości nawet czterech tysięcy metrów w zawiei śnieżnej, to ocena sytuacji radykalnie się zmienia. A co dopiero, kiedy jesteśmy na ośmiu tysiącach metrów, organizm jest niedotleniony, odwodniony i wychłodzony. Dlatego powtarzam: nie oczekujmy od innych heroizmu, ale podziwiajmy tych, którzy potrafią się na niego zdobyć.
A skoro mówimy o relacjach, o etyce, to nie może zabraknąć i tego pytania. Zacznę oczywiście od cytatu: „Góry od zawsze fascynują ludzkiego ducha tak dalece, że Biblia uważa je za uprzywilejowane miejsce spotkania z Bogiem.”. Są to słowa Jana Pawła II. Czy w górach jest się bliżej Boga?
Myślę, że dzisiaj już mało kto tak myśli. Jeśli już, to w przenośni. Filozofowie religii, religioznawcy, socjologowie dostrzegają pewną tendencję – przesunięcia od wiary tradycyjnej, związanej z konkretnymi instytucjami religijnymi, chociażby jak kościół katolicki czy kościół protestancki, w stronę osobistego doświadczenia duchowego. Mówi się o pokoleniu „Z”, że odchodzi od tradycyjnych religii, ale szuka pewnego rozwoju duchowego.
Ksiądz profesor biskup Życiński mówił kiedyś, że mamy dzisiaj takich wyznawców „coś tam jest”, mamy do czynienia z „cośtamtyzmem”. I wydaje się, że takie doświadczenie związane z górami, z przyrodą, z pięknem, pozwala człowiekowi wydobyć pewne elementy, które nazwałbym kontemplacyjne. Postawa kontemplacyjna, to jest postawa pewnej bierności, że coś mnie przerasta, coś jest piękniejszego, coś mnie zachwyca, coś zatrzymuje.
Jeden z moich instruktorów był ateistą. Może nie zagorzałym, bo dzięki niemu poznałem wiele ciekawych elementów kultury religijnej Francji, ale był człowiekiem, który od długich lat był związany z partią komunistyczną. Był świetnym instruktorem, zresztą szkolił francuskich strzelców alpejskich. Człowiek o ogromnej klasie i doświadczeniu. I któregoś razu wyszliśmy razem na Mont Blanc o wschodzie słońca – całą noc wspinaliśmy się na szczyt od strony włoskiej. I wtedy on, widząc ten niesamowity wschód słońca powiedział: „Wiesz, coś może za tym chyba jest…”
I te słowa nie raz mi się przypominają – nagle takie doświadczenie gdzieś otwiera jakieś przestrzenie duchowości w człowieku, który deklaruje się jako niewierzący.
Cała filozofia zrodziła się z pewnego zdziwienia. I wydaje mi się, że to jest pewien element, który powtarza się dzisiaj. Kiedy wielu ludzi szuka dzisiaj pewnych doświadczeń duchowych właśnie w kontakcie z przyrodą, to wydaje mi się, że odwołują się do tego fundamentalnego doświadczenia przekraczania czegoś.
Wróćmy teraz trochę na ziemię, zajmijmy się teraz ratio – tak bardzo potrzebnym w górach. Chciałbym zapytać, bo Ksiądz szkolił się dość nietypowo, czyli nie w polskich szkołach alpinizmu, np. w słynnej Betlejemce, tylko w Alpach Francuskich, zgadza się?
Pierwsze kursy w skałkach robiłem w Polsce, było to w latach 80., z klubem toruńskim. Potem na kilka lat zarzuciłem wspinaczkę, ale kiedy wyjechałem na studia do Francji znów zacząłem się intensywnie wspinać.
Miałem dwóch profesorów, którzy byli już po sześćdziesiątce i w prawie każdy weekend jeździłem z nimi do Fontainebleau, to znany rejon wspinaczkowy pod Paryżem. Na początku dosyć mocno odstawałem od nich mimo, że miałem wtedy dwadzieścia parę lat, a oni byli po sześćdziesiątce, ale przyznaję, że ich technika i sposób chodzenia były naprawdę fascynujące. Dzięki nim wszedłem do Club alpin français. I właściwie tam odbyłem cztery trzytygodniowe staże, dwa w masywie Les Ecrins i dwa w masywie Chamonix. I to już dało mi stosunkowo duże doświadczenie, do tego stopnia, że już później nawet z jednym z instruktorów zacząłem prowadzić staże dla Francuzów, jak tzw. pomocnik instruktora.
Było to fantastyczne doświadczenie, które pozwoliło poznać naprawdę świetne drogi wspinaczkowe w Alpach Francuskich.
A czy w Tatrach Ksiądz się wspinał?
Właściwie to nie wspinałem się w polskich górach, ponieważ każde wakacje jeździłem na dłuższy czas do Francji. I dopiero pandemia spowodowała, bo wiadomo, trudniej było wyjeżdżać za granicę, że z moim przewodnikiem zacząłem poznawać drogi zarówno w polskich, jak i w słowackich Tatrach.

No dobrze, ma Ksiądz Dziekan olbrzymie doświadczenie górskie, cały czas się wspina, skończył Ksiądz kursy w Alpach Francuskich. Za chwilę skończy się sesja, studenci wyjadą na swoje ferie zimowe, część z nich w góry. Jakich praktycznych rad udzieliłby ksiądz młodym ludziom, którzy wybierają się zimą na górskie wycieczki?
Po pierwsze dobre buty. Zimą muszą to być buty sięgające za kostkę. Górskie obuwie musi być sztywne, ze sztywną podeszwą. Na takie buty możemy założyć tzw. raczki, które nosimy do górnej granicy lasu, wyżej zakładamy już raki.
Jeśli już idziemy wyżej, to konieczny jest czekan. I uwaga, jeśli mamy raki, a nie mamy czekana, to lepiej zawrócić. Po pierwsze czekan, bo z jego pomocą możemy wyhamować. Natomiast bez wprawy w chodzeniu w rakach możemy łatwo się potknąć, a w samych rakach nie wyhamujemy na stromym stoku. Najlepiej mieć jedno i drugie.
Ale uwaga! Gorąco zachęcam, aby przejść podstawowe szkolenie, zrobić nawet jednodniowy kurs turystyki zimowej. Naprawdę odradzam chodzenia w góry, jeśli nie umiemy się posługiwać czekanem!
I znowu tu opowiem pewną historię, która zdarzyła się w Alpach w Masywie Les Aravis, na niezbyt wysokim, jak na warunki alpejskie szczycie, który miał około 2800 m. n.p.m. Działo się to latem, ale było tam trochę śniegu, taki fragment lodowca.
Kiedy schodziłem z tego szczytu, to nagle zobaczyłem przede mną dwójkę turystów, którzy szli z czekanami przez pole śnieżne, ale zobaczyłem, że oni te czekany stawiają niewłaściwie – zamiast od stoku, to dokładnie z drugiej strony. W tym samym momencie pomyślałem: „żeby tylko nie polecieli”. I właśnie w tym momencie kobieta runęła. Zjechałem do niej momentalnie i całe szczęście, że prawie nic się jej nie stało. Wezwaliśmy śmigłowiec ratunkowy, kobieta miała chyba jakieś złamania, ratownicy ją zabrali, ale wszystko w miarę dobrze się skończyło. Dlatego naprawdę warto przeszkolić się z używania sprzętu do zimowej turystyki, bo to obejmuje np. sposoby hamowania czekanem na stromym zboczu.
Jeżeli chodzimy niżej, albo podchodzimy w łatwym terenie, to polecam też kijki – potrafią dobrze stabilizować, odciążają stawy. Zimą oczywiście dobrze wziąć kijki z dużymi talerzykami, co zapobiega zapadaniu się w śnieg.
Kolejna rzecz, którą mimo wszystko polecam, kiedy wybieramy się ponad strefę lasu, tam, gdzie jest dużo śniegu, skały, to kask. Bo nawet jeżeli się poślizgniemy, to kask może uratować naszą głowę. Kiedy idziemy w góry, to koniecznie weźmy ze sobą naładowany telefon oraz powerbank. Do plecaka wrzućmy też latarkę czołową, będzie nieodzowna, kiedy w górach zastanie nas noc, a zimą dzień jest krótki. Zapakujmy też płachtę NRC, folię termiczną, która zapobiega utracie ciepła naszego ciała w nagłych przypadkach.
Bierzemy oczywiście wysokoenergetyczne jedzenie, zimą dobrze zaopatrzyć się w termos z gorącym napojem. Jeśli chodzi o ubranie to polecam, żeby ubierać się na cebulę, warstwowo.
Zawsze dobrze mieć w plecaku coś suchego – podkoszulkę, najlepiej z tkaniny termoaktywnej, zapasowy polar, coś ciepłego z długim rękawem. Przyda się bardzo, kiedy trzeba będzie założyć dodatkową warstwę albo zmienić przepocone ubranie, które na mrozie, przy silnym wietrze bardzo wychładza.
Zarówno latem jak i zimą dobrze mieć lekką kurtkę nieprzemakalną, najlepiej z oddychającego materiału. Pamiętajmy, że pogoda w górach może zmienić się dosłownie z minuty na minutę. Przed wyjściem sprawdźmy koniecznie prognozę pogody.
Kiedy najintensywniej wspinałem się w Alpach, to w dniu poprzedzającym wyjście w góry szedłem pod biuro przewodników w Chamonix albo do stacji kolejki linowej, bo tam zawsze mogłem sprawdzić prognozę pogody na następny dzień. Dzisiaj mamy to wszystko w telefonie i w każdej chwili możemy spojrzeć do aplikacji, ale ważne, żeby nasze plany wycieczkowe dopasować do warunków atmosferycznych. Weźmy pod uwagę nie tylko opady czy temperaturę, ale też np. silny wiatr, który potrafi momentalnie wychłodzić organizm.
Kolejna istotna rzecz, to orientacja w terenie. Trzeba wiedzieć, gdzie się idzie, jak można zawrócić i gdzie się jest w danym momencie. Czyli zawsze wiedz, gdzie jesteś!
O ile to możliwe poznaj topografię rejonu górskiego, w którym wędrujesz. Jest mnóstwo aplikacji nawigacyjnych, ale zawsze warto mieć ze sobą zwykłą, analogową mapę. Niektórzy zabierają też kompas.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Zawsze zostawiajmy na dole wiadomość, gdzie się wybieramy. Nawet kiedy wyruszamy z jakiegoś pensjonatu w Zakopanem i jest tam książka wyjść, to koniecznie się wpiszmy. Mówmy znajomym, rodzinie, gdzie planujemy wycieczkę, o której chcemy wrócić. A jeśli plany nam się zmienią w trakcie wyprawy, to możemy zadzwonić i zawiadomić w jakim kierunku się poruszamy. Jest to bardzo ważne w przypadku, gdy trzeba powziąć akcję ratunkową – takie wiadomości bardzo ułatwiają i przyśpieszają pomoc.

Na koniec chciałbym zapytać Księdza o najbliższe plany górskie.
Plany tradycyjnie, jak co roku w Chamonix. Wybieram się tam latem, bo zimą się nie wspinam. Zimą czasem jeżdżę na narty, próbowałem też skiturów, ale generalnie wspinam się latem.
Planuję wspinaczki czysto skalne, ale też w terenie mikstowym, czyli skalno-lodowym, i chciałbym też przejść jakąś grań, bo bardzo lubię wspinaczki granią.
Rozmawiał Łukasz Witkiewicz
Ks. dr hab. Maciej Bała, prof. ucz. dziekan Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej UKSW od 2020 r. Od wielu lat zajmuje się dydaktyką filozofii, autor podręczników i ponad 100 publikacji naukowych. Twórca Akademii Młodego Filozofa. Członek Société Francophone de Philosophie de la Religion, Conférence Mondiale des Institutions Universitaires Catholiques de Philosophie, Pomorskiego Towarzystwa Filozoficzno-Teologicznego oraz Stowarzyszenia Nauczycieli Filozofii. Taternik i alpinista.