Rozmowa z Philippem Vaurem, który w latach 60. za obronę we Francji polskiego prymasa trafił do więzienia.
– Polska jest Panu bliska od wielu lat. Skąd ta szczególna więź, sympatia wobec Polski?
– Byłem w liceum, kiedy nasz ojciec jezuita w poruszający sposób opowiedział podczas lekcji o sytuacji Kościoła katolickiego w krajach za żelazną kurtyną. Mówił o kard. Stefanie Wyszyńskim i kard. Jozsefie Mindszentym. Dostrzegłem wówczas podobieństwo między, wspieranym przez Kościół, oporem społeczeństw wobec ideologii komunistycznej w Polsce i na Węgrzech a bohaterskim zrywem Wandejczyków (zakończonym krwawą pacyfikacją powstania w 1793 r. – JH) w obronie króla i religii podczas rewolucji francuskiej.
– I jako niespełna dwudziestoletni student, zaangażował się Pan, monarchista, w obronę atakowanego i oczernianego przez, kolaborującą z władzami komunistycznymi, organizację katolików świeckich PAX polskiego kard. Stefana Wyszyńskiego…
– W 1963 roku we francuskiej prasie można było przeczytać o liście skierowanym przez kard. Wyszyńskiego do francuskich biskupów, zaś niektóre gazety katolickie przedrukowały ów list. Prymas Wyszyński ostrzegał w nim, by mieć się na baczności przed ruchem PAX, który określał mianem „organu aparatu policyjnego”, który „rozpowszechnia obraz niepełny, jednostronny a nawet fałszywy polskiej rzeczywistości”
– Prymas pisał, że PAX ma za zadanie „ujarzmić i zinfiltrować polski Kościół”… Ale skąd we Francji wiedziano o PAX-ie?
– Oprócz tradycyjnych pielgrzymek na Jasną Górę, coś na kształt pielgrzymek parafialnych do Polski organizował ruch Informations Catholiques Internationales (ICI), skupiający tzw. katolików postępowych. Po przyjeździe przybysze byli przechwytywani właśnie przez PAX, który roztaczał przed nimi zgodną z oficjalnymi wytycznymi, propagandową wizję Kościoła w Polsce.
– Francuscy księża i parafianie spotykali w Polsce związanych z PAX-em księży patriotów, którzy przedstawiani jako kapłani Kościoła katolickiego, w istocie byli na usługach komunistycznego, wrogiego Kościołowi aparatu.
– I pielgrzymi wracali z wykoślawioną wizją Kościoła w Polsce, a po powrocie z Francji przedstawiali, także w mediach, zdeformowany obraz rzeczywistości. Ruch ICI, sprzyjając ewolucji francuskiego katolicyzmu w stronę tzw. Kościoła otwartego, w istocie szukał możliwości połączenia religii katolickiej z komunizmem. To był fundament. Zamiast zwalczać komunizm chciał się z nim sprzymierzyć. Chodziło o to, by zaprzestać walki z przeciwnikiem i zawrzeć z nim sojusz. Liderzy ICI stali się rzecznikami nie tylko PAX-u, ale także niektórych idei marksistowskich.
– I znaleźli sojuszników.
– Przede wszystkim francuską partię komunistyczną, która od dłuższego czasy starała się przeniknąć do środowisk katolickich. Francja, nigdy nie będąc pod panowaniem Rosji, była (i wciąż jest) podatna na wpływy ideologii marksistowskiej. Lewicowi intelektualiści, wyobrażali sobie przyszłość jako raj na ziemi: wszyscy są braćmi i znajdą wspólny język, niezależnie od wyznawanych poglądów. Utopia, która była jednak doskonale przyjmowana przez niektóre środowiska katolickie.
Prasa w większości ulegała wizji propagowanej przez działaczy ICI, nieliczne, pozostające w cieniu media, były im zdecydowanie przeciwne. Wybrałem obronę, wspieranego przez zaledwie kilku biskupów, kard. Wyszyńskiego. Jednak większość katolików była przychylna PAX-owi.
Nie mogąc przekonać do zmian Watykanu, działacze ICI uznali że trzeba wykonać pracę u podstaw i wyedukować ludzi gotowych do ich przeprowadzenia. Między 1963 a 1966 r. odbywało się ok. dwudziestu takich konferencji rocznie. Jeśli tylko jakaś parafia zgłaszała chęć wzięcia udziału w spotkaniu, działacze ICI takie spotkanie organizowali.
– To były konferencje poświęcone sytuacji na świecie, w krajach Europy środkowo-wschodniej, wizji katolicyzmu w wydaniu PAX-u czy postępowym ideom w ogóle?
– Idei postępu, tej utopii, by sprzymierzyć się z dawnym wrogiem. Znany francuski dziennikarz, redaktor naczelny biuletynu ICI Jose de Brucker czynił paralelę między komunizmem a komunią. Mówił, że można je pogodzić. Dla nas, studentów, było to niemożliwe do pogodzenia i nie mające ze sobą nic wspólnego. Ale ta idea bardzo podobała się postępowym katolikom. Działacze ICI tłumaczyli parafianom na przykładzie PAX-u, że alians między komunizmem a katolicyzmem jest możliwy. Że Polakom się to udało! Mówili o tym, co usłyszeli od ludzi PAX-u podczas pobytów w Polsce.
– Czy mówili coś o samym kard. Wyszyńskim? Jakieś oszczerstwa?
– Trochę. W ich oczach uosabiał wstecznictwo, uważali go za tradycjonalistę i nacjonalistę.
– Jaka była reakcja studentów z katolickiego ruchu Jeune Alliance, który Pan reprezentował?
– Jako że we Francji znaleźli się obrońcy PAX-u, którzy zaczęli szerzyć jego idee, zdecydowaliśmy, że dopuścimy do ich konferencji tylko wtedy, gdy pozwolą nam odczytać list prymasa. To było jedyne możliwe rozwiązanie. Nie mogliśmy co prawda przeszkodzić organizacji spotkań, bo istnieje wolność słowa i zgromadzeń. Organizatorzy nie mogli jednak, przynajmniej tak się nam wydawało, odmówić możliwości odczytania, bez komentarza, listu kardynała. Tak też zrobiliśmy. Jeśli udzielano nam głosu, wycofywaliśmy się i zebranie mogło być kontynuowane.
– Było kilka ruchów: Action Fatima, Promotion du Laicat i Jeune Alliance, które zaangażowały się w obronę kard. Wyszyńskiego. Czy to były akcje spontaniczne czy istniało między nimi porozumienie?
– Nie mogło zabraknąć przynajmniej kilku spośród nas na żadnym ze spotkań. Ale nie było żadnego porozumienia, żadnej struktury, wystarczyło się skrzyknąć.
– Czy któraś z konferencji zapadła Panu w pamięć?
– Prawdę powiedziawszy nie pamiętam, bym kiedykolwiek wysłuchał jakiejś konferencji do końca, bo kończyła się zwykle wielkim zamieszaniem i ogromną wrzawą. Jeśli nie mogliśmy odczytać listu, krzyczeliśmy: „skandal”, „de Brucker do Moskwy”, hałasowaliśmy i spotkanie przerywano.
– A pozwalano odczytać list kardynała?
– Nieczęsto. Prawie nigdy. A jako, że byliśmy bardzo młodzi i krewcy, uważaliśmy, że skoro pozbawia się nas możliwości zabrania głosu, zdobędziemy mikrofon siłą. I czasem sytuacja wymykała się spod kontroli. Pewnego razu spotkanie miało się odbyć w Alencon w Normandii. Przyszliśmy w pięciu: „Dobry wieczór, panie de Brucker, chcielibyśmy odczytać list kard. Wyszyńskiego”. Odpowiedź: „Nie, nie, nie”. I trzeba było stoczyć batalię, żeby wejść w posiadanie mikrofonu.
– Przychodziła policja?
– Przychodziła bardzo często, ale na ogół puszczała nas wolno. Ale po wspomnianym spotkaniu w Alencon Jose de Brucker złożył skargę, bo chcąc przechwycić mikrofon pociągnąłem go za włosy uznając, że nic mnie nie powstrzyma. Komisarz policji zasięgnął opinii sędziego, który uznał że sprawa jest na tyle poważna, że trzeba umieścić mnie w więzieniu. Popełnił jednak błąd, bo nie mając 21 lat zostałem osadzony w więzieniu dla dorosłych. Wyszedłem, na wniosek adwokata po tygodniu, nigdy nie doszło do procesu.
– Jak traktowano Pana w więzieniu?
– Zgłosiłem chęć udziału w niedzielnej mszy św. Kapelan więzienny przyszedł, żeby mi powiedzieć, że biskup na to nie zezwolił, nie zgodził się również na to, bym się wyspowiadał. Zostałem uznany za osobę diaboliczną, niebezpieczną! Kapelan był szalenie zakłopotany, ale musiał podporządkować się zaleceniom biskupa.
Pamiętam, że zaproponowałem współtowarzyszom z celi, żeby codziennie o godz. 18 odmawiać dziesiątek różańca. Przystali na to, a jeden z nich, herszt bandy, kiedy nadchodziła godzina modlitwy, uderzał w żeberka kaloryfera, na znak, że w całym więzieniu ma zapanować cisza. Poprosił mnie, żebym zaintonował Ave Maria, i zaśpiewałem na melodię znaną mi ze studenckiej pielgrzymki do Chartres. Po dwóch dniach modliło się całe więzienie. Kolosalna zmiana. To szalenie wystraszyło dyrektora więzienia. Był bardzo zadowolony, kiedy je opuściłem.
– Kiedy biskup usłyszał o tym, starał się o zwolnienie Pana z więzienia?
– Nie, prawie całe jego otoczenie, złożone z katolików postępowych, było nam przeciwne. Byliśmy gwałtowni, nie mieli odwagi, by nas poprzeć.
– Nie było księży, którzy Was popierali?
– Szczególnie po moim wyjściu z więzienia wielu księży uważało za bardzo pozytywne to, co robiliśmy. Ale prasa była w większości przychylna wizji propagowanej przez działaczy ICI, nieliczne, pozostające w cieniu, były środki przekazu zdecydowanie jej przeciwne. Artykuł uczciwie stawiający sprawę, który miał się ukazać w dzienniku „La Croix”, nigdy się nie ukazał.
– Cykl takich artykułów miał zostać wydrukowany w całości, jedynie pod warunkiem usunięcia fragmentów poświęconych PAX-owi. To cenzura!
– Próbowano przekonać opinię publiczną, że mamy do czynienia ze swoistą wojną polsko-polską i pisano, że spotkania zakłócają grupy polskich emigrantów. A to byliśmy my! Wybraliśmy obronę kard. Wyszyńskiego, choć taka postawa należała do rzadkości.
– Czy sądzi Pan, że na biskupa była wywierana presja?
– Z całą pewnością. Presja środowiska katolików postępowych, którzy chcieli ukrócić naszą działalność. Uważali nas za tradycjonalistów, a więc za szkodników. A trzeba pamiętać, że był to czas przygotowań do soboru. Ale po wydarzeniach w Alencon skończyły się konferencje ICI. Za to mnie po wyjściu z więzieniu wysłano na 18 miesięcy do wojska, straciłem dwa lata studiów…
– Czy interesował się Pan potem dorobkiem kard. Wyszyńskiego?
– Tak, czytałem, choć znacznie później, jego „Zapiski więzienne”. I utwierdziły mnie w przekonaniu że kardynał miał rację.
– Nazwisko Wyszyński mówi coś dziś katolikom we Francji?
– Albo myślą o nim bardzo dobrze albo jest dla nich podejrzany. Ale wielu nie ma o nim pojęcia.
– A w tradycyjnym środowisku starej Francji?
– Dla nas był i jest kimś kto łączył wierność zasadom, tradycji i duchowość. Był tak ważny jak potem Jan Paweł II, dziś kard. Sarah czy papież Benedykt XVI. Ta sama szkoła myślenia. Był nie tylko wielkim pasterzem, ale także, co we Francji było i jest rzadkie wśród biskupów, wielkim myślicielem.
– Gdy teraz myśli Pan o wydarzeniach sprzed 60 lat, jest Pan dumny z obrony kard. Wyszyńskiego?
– O, tak, to prawie tytuł do chwały. Sądzę, że tamte wydarzenia miały wpływ na moją decyzję o zaangażowaniu w pomoc humanitarną Polsce w latach 80. Wziąłem, wraz żoną, udział w trzydziestu dwóch konwojach zorganizowanych przez przyjaciół z miasteczka, w którym mieszkam. Wieźliśmy żywność, leki, ubrania i słoiczki dla niemowląt. To był impuls: idealizm Polaków, wspomniane już podobieństwo do niezłomnego ludu Wandei. Nie miałem wątpliwości, że trzeba pomóc. A przy tym był to bardzo przyjemny wysiłek, ileż przeżyliśmy wspaniałych chwil….
– Jakie miałby Pan dziś przesłanie dla Polski i Polaków?
– Trochę martwi mnie dzisiejsza Polska, w której trudno znaleźć cokolwiek polskiego. We Francji straciliśmy naszą tradycję, stała się skamieliną nie powiązaną z teraźniejszością. Gdybym dziś miał 20 lat, walczyłbym o ocalenie i zachowanie żywej tradycji. Potrzebujemy historii Polski, by naprawić Brukselę. Także w Polsce trzeba przywrócić tradycję. Trzeba dawać świadectwo. Przywrócić dumę z własnej historii.
Rozmawiała Joanna Herman
Współpraca ks. dr hab. Rafał Bednarczyk, prof. ucz.