O obalaniu fałszywych mitów i o życiowej pasji, która zaczęła się w bibliotece na Tarchominie opowiada dr Bartłomiej Dźwigała z Instytutu Historii.
Panie doktorze wiem, że historycy nie lubią pytań typu „co by było gdyby”, ale jednak – chciałbym zapytać, czy gdyby był Pan żyjącym w XI w. miles (wojownik, rycerz), to czy wziąłby Pan krzyż?
Dr Bartłomiej Dźwigała: Bardzo trudne pytanie, ponieważ decyzje o wzięciu udziału w krucjacie były bardzo złożone i wielowątkowe. To były bardzo trudne decyzje i trzeba powiedzieć, że niewielu ludzi podejmowało krzyż. Nie był to ruch masowy, co więcej ludzie decydowali o wzięciu udziału w krucjatach z pokolenia na pokolenie, a zatem trud krucjat podejmowany był niejako w rodzinnych kręgach.
Natomiast ci, którzy rzeczywiście wzięli krzyż i powrócili z krucjaty stawali się ówczesnymi celebrytami.
Tak, byli celebrytami, byli bardzo znani, bo wszyscy wtedy mówili o krucjatach. Wszyscy opowiadali o tych wielkich czynach – było to dla Europy czymś w rodzaju nowej mitologii.
Tak jak dla Greków byli bohaterowie z eposów Homera, dla Rzymian z „Eneidy” Wergiliusza, to dla średniowiecznej cywilizacji łacińskiej, taką mityczną postacią był Godfryd Lotaryński. W późniejszym okresie stał się jednym z bohaterów w wielkim panteonie rycerskim wraz z królem Arturem czy Rolandem. Krucjata stała się mitem europejskim w pozytywnym znaczeniu. Mitem, który wytyczał wzorce i kształtował tożsamość europejską. Co prawda, zdecydowana mniejszość brała udział bezpośrednio w krucjatach jako rycerze czy wojownicy, ale wszyscy Europejczycy brali udział w krucjatach, wspierając je albo jałmużną, albo postem, albo modlitwą. Papież Innocenty III, który swój pontyfikat sprawował w latach 1198 – 1216 ogłosił, że wsparcie duchowe dla krucjaty jest również udziałem w krucjacie. A zatem w całej Europie rozpowszechniły się modlitwy, liturgie, procesje pokutne, nabożeństwa, celebracje, które były sprawowane właśnie w intencji obrony i wyzwolenia Jerozolimy.
Czy można powiedzieć, że istniał wtedy powszechnie pewien rodzaj duchowości krucjatowej?
Tak, krucjaty były centralnym elementem kultury społecznej Europy w średniowieczu. A zatem wyprawy krzyżowe kształtowały tożsamość europejską, o czym dzisiaj mało się pamięta.
Mam wrażenie, że w Polsce najbardziej popularne są trzy źródła, które kształtują poglądy na temat wypraw krzyżowych. Po pierwsze powieści Zofii Kossak-Szczuckiej: „Krzyżowcy”, „Król Trędowaty”, „Bez oręża”. Następnie „Dzieje wypraw krzyżowych” Stevena Runcimana. Trzecie źródło, to popkultura, filmy takie jak np. „Królestwo niebieskie” Ridleya Scotta.
Ja bym dodał jeszcze grę komputerową „Crussader King”, często słyszę od studentów, że kojarzą coś na temat krucjat, bo grali w taką grę. Tak, obraz krucjat był kształtowany od czasów renesansu. W czasach reformacji druk stał się coraz bardziej rozpowszechniony, co istotnie zmieniło rzeczywistość w Europie i na całym świecie. Polemiki związane z rewolucją protestancką dotyczyły również historii papiestwa, a jednym z ważnych punktów dziejów Kościoła były krucjaty. Były one przedstawiane przez przedstawicieli reformacji jako dowód na nieprawość i barbarzyństwo katolików, na sprzeniewierzenie się ideom ewangelicznym. W XVII w., dokładnie w 1611 r. ukazał się zbiór kronik o krucjatach, czyli już wtedy badano wyprawy krzyżowe jako wydarzenie historyczne posługując się materiałem źródłowym.
Natomiast w czasach oświecenia, ówcześni filozofowie z Wolterem na czele, używali w dyskusjach ze swoimi przeciwnikami ideologicznymi argumentów podobnych jak w czasach reformacji. I niestety jest to kontynuowane do dziś. Szafuje się formułkami o Kościele, który stosuje przemoc, o katolikach, którzy byli i są przemocowi. O ciemnym średniowieczu i czarnej legendzie krucjat można usłyszeć dziś nawet z mównicy sejmowej.
Czarna legenda krucjat wydaje się pełznąć od XVI w., ale mamy teraz XXI w. i zalew kultury masowej na przykład w postaci platform streamingowych. Jest mnóstwo filmów oraz seriali historycznych i mam wrażenie, że wiele tych produkcji dokonuje zakłamania na niespotykaną skalę.
Z pewnością tak jest dlatego, że film i gry komputerowe oddziałują zwłaszcza na młode pokolenie. I kiedy próbuje się rozmawiać o tym z młodymi ludźmi, to oni mają już bardzo głęboko wdrukowane przeświadczenia na temat pewnych wydarzeń historycznych.
Co możemy zrobić z tak silnie zakorzenionymi mitami?
Stereotypy dotyczące krucjat łączą się z silnymi emocjami. Jakie jest pierwsze skojarzenie związane z działaniami chrześcijan w średniowieczu na Bliskim Wchodzie? Przemoc. Krucjaty równa się przemoc.
Ale też słyszy się: kolonializm, łupiestwo, barbarzyństwo…
Krzyżowcy podbijali, a Kościół, co jest oczywiście kolejnym stereotypem, głosił hasła religijne zachęcające do stosowania przemocy. Czyli miałby być to dowód na zakłamanie i hipokryzję chrześcijan, którzy wykorzystują w sposób fałszywy Dekalog oraz Ewangelię, by szerzyć agresję. Krzyżowcy są przedstawiani jako napastnicy, a atakujący jest postrzegany zawsze negatywnie. Natomiast pozytywnie i ze współczuciem podchodzimy do ofiar przemocy. W tym stereotypowym obrazie krucjat pokrzywdzonymi są muzułmanie, którzy, jak możemy przeczytać w wielu książkach, żyli sobie spokojnie lub nawet koegzystowali pokojowo z chrześcijanami na Wschodzie. I kiedy pojawiają się krzyżowcy, ta idylliczna symbioza zostaje zaburzona. Europejczycy przynoszą ze sobą agresję, co powoduje, że fala przemocy rozprzestrzenia się i wybuchają konflikty religijne rozdmuchane przez krucjaty. Niestety taki obraz jest powszechny.
Tych mitów jest bardzo dużo, jak choćby ten, że motywacją krzyżowców było zdobycie bogactw na krucjatach. Kolejnym zakłamaniem jest rzekoma rzeź Jerozolimy, a potem ucisk miejscowej ludności. Kiedyś powiedział Pan, że nasze postawy, uprzedzenia wobec tamtych wydarzeń wymagają… terapii!
Tak, mówię właśnie w ten sposób, ponieważ nie wystarczy tutaj przywołać kilka faktów, w tym choćby takiego, że Arabowie zajęli Bliski Wschód na drodze zbrojnego i krwawego podboju. Muzułmanie nie wysyłali misjonarzy, tylko wysyłali wojsko, które zdobywało tereny Lewantu i Afryki Północnej. Nie wystarczy powiedzieć, że muzułmanie falami, okresowo prześladowali chrześcijan. Jeszcze przed epoką krucjat wyznawcy Chrystusa byli atakowani w Jerozolimie, na przykład, kiedy zbierali się na Wielkanoc. Bazylika Grobu Pańskiego wzniesiona przez Konstantyna w 335 r. była niszczona w VII, IX i X w..
Nie wystarczy powiedzieć, że to w 1009 r. z rozkazu Kalifa Al Hakima ta bazylika została zburzona całkowicie, tak że nie został kamień na kamieniu. W ten sposób zostało zburzonych wiele bazylik w najważniejszych dla chrześcijan miejscach na Ziemi Świętej. Nie wystarczy wreszcie powiedzieć, że to Turcy Seldżuccy, którzy byli muzułmanami świeżo nawróconymi na islam, najechali w połowie XI w. Bliski Wschód i podporządkowywali sobie tereny Syrii, Palestyny, ale również Azję Mniejszą, aż do Konstantynopola. Turcy byli agresorami i poprzez przemoc dominowali nad ludnością chrześcijańską. Ale i tak to wszystko rozbija się o wielką ścianę emocji – no bo przecież to jednak krzyżowcy siali przemoc!
Natomiast rzadko się wspomina, że np. w VIII i IX w. rozbójnicy islamscy grasowali nawet w Alpach! Brzmi to nieprawdopodobnie!
Wystarczy otworzyć atlas historyczny czy dostępne w internecie materiały, aby zobaczyć jaki był zasięg ekspansji muzułmańskiej we wczesnym średniowieczu. W 732 r. Karol Młot, zatrzymał muzułmanów pod Poitiers. Zachęcam do sprawdzenia, gdzie leży ta miejscowość – to jest serce Francji! Czyli jesteśmy na początku ósmego wieku ledwo 100 lat po wystąpieniu Mahometa, a muzułmanie oprócz tego, że weszli głęboko do Francji, to zajęli już cały Półwysep Iberyjski i Afrykę Północną, która do czasów podbojów była całkowicie chrześcijańska – z Hippony wywodził się przecież św. Augustyn. Pamiętajmy też o przebogatej cywilizacji chrześcijańskiej w Egipcie – wystarczy wspomnieć ojców pustyni.
Ogromne połacie świata chrześcijańskiego zostały zagarnięte przez Arabów na drodze podboju militarnego. W Europie najazdy mahometan wcale nie skończyły się w momencie, kiedy zatrzymał ich Karol Młot – muzułmanie cały czas najeżdżali południową Francję, wpływali na przykład swoją flotą do Rodanu, zajmując po drodze całe miasta. Proszę sobie wyobrazić, że w 846 r. został złupiony Rzym. W tym samym IX w. została opanowana Sycylia, powstał tam emirat i stamtąd zaczęła się ekspansja w kierunku południowej Italii. W VIII i IX w muzułmanie atakowali serce Europy!
Historia Gotfryda i pierwszej krucjaty była opowieścią o bohaterstwie w obronie chrześcijaństwa. A przecież nasza szlachta broniła przedmurza chrześcijaństwa! Kiedy polska szlachta broniła cywilizacji łacińskiej w bitwach pod Chocimiem, w wojnie z Moskwą, w walce z Tatarami, czy z Turcją Osmańską to punktem odniesienia dla wojsk Rzeczypospolitej byli właśnie krzyżowcy.
Często u naukowców fascynacja jakimś zagadnieniem, które potem staje się przedmiotem badań na całe życie, rodzi się w młodości i zaczyna się od przeczytania jednej książki. Czy i u Pana takim impulsem była, ta jedna książka, od której wszystko się zaczęło?
Myślę, że tak. Tą książką były „Dzieje wypraw krzyżowych” Stevena Runcimana. Jako młody człowiek uczący się w szkole podstawowej, a potem w gimnazjum, chodziłem do bibliotek na moim osiedlu, na Tarchominie i zagłębiałem się w lekturze. Kiedy czytałem o krucjatach, to rósł we mnie dysonans – bo z jednej strony dowiadywałem się o wielu heroicznych czynach – rycerze, którzy idą do bitwy, którzy się nie boją, którzy bohatersko atakują przeciwnika, w końcu zwyciężają. Jako młodego chłopaka, fascynowały mnie te opowieści. A z drugiej strony pojawiał się negatywny obraz – że to byli źli ludzie, że oni to wszytko robili z żądzy zysku i sławy, i że było to przedsięwzięcie bez sensu, po prostu głupie – tak to opisuje Steven Runcimam. I gdzieś mi to wszystko razem nie grało…
Myślę, że głęboko w ludzkiej naturze kryje się podziw dla bohaterstwa, a brytyjski historyk swoimi ideologicznymi komentarzami nie był w stanie tego u mnie całkowicie przykryć, to zaś wywoływało we mnie chęć szukania dalej. Na studiach pasja badawcza pchała mnie, by szukać głębiej. Sięgałem do źródeł, ale było to bardzo trudne, bo kroniki były w języku łacińskim. Nie są też łatwo dostępne – nie leżą w każdej bibliotece na półkach. Ale stopniowo też odkrywałem, że źródeł jest naprawdę dużo. Postanowiłem dotrzeć do kronik, na których opierał się autor „Dziejów wypraw krzyżowych”, tylko że chciałem je samodzielnie odczytać. I to była moja droga rozwoju naukowego – powstały moje pierwsze referaty, które wygłaszałem na konferencjach, moje pierwsze artykuły, które zamieszczałem w publikacjach studenckich. Starałem się wykazać, że wydarzenia opisane w historycznym bestsellerze w tekstach źródłowych są ujęte zupełnie inaczej.
Czyli odczytał Pan historię krucjat na nowo.
Mój pierwszy artykuł dotyczył bitwy pod Askalonem, kiedy już po zdobyciu Jerozolimy, krzyżowcy pokonali wojska Kalifatu Fatymidzkiego. Frankowie zdecydowali się nie czekać w Świętym Mieście, tylko zaatakować wielką armię muzułmańską. Natomiast angielski badacz napisał, że owszem, krzyżowcy odnieśli sukces, ale tylko dlatego, że zaskoczyli wroga. Muzułmanie byli nieprzygotowani, nagle pojawili się krzyżowcy i to zadecydowało, że wielka armia z Egiptu została pokonana. Autor „Dziejów wypraw krzyżowych” przedstawia to jako przypadek, coś co się niespodziewanie udało Europejczykom, a przy tym chrześcijanie zachowali się nierycersko, bo działali z zaskoczenia. Jednak czytając teksty źródłowe byłem zaskoczony, że przekaz jest zupełnie inny! Konfrontując różne zapisy wykazałem, że było niemożliwe, aby armia muzułmańska została zaatakowana z całkowitego zaskoczenia.
Droga rozwoju naukowego, którą sobie wytyczyłem polegała na poznawaniu tych wydarzeń poprzez samodzielne badanie źródeł. Szukałem też odpowiedzi na pytanie, dlaczego Steven Runciman opisał te wydarzenia w kategoriach często krytycznych wobec krzyżowców i chrześcijan.
Korzysta Pan ze źródeł średniowiecznych, które jak wiadomo powstawały w języku Wergiliusza. Czy wielu polskich historyków włada łaciną, by dotrzeć do źródeł?
Wśród polskich mediewistów uważamy, że znajomość łaciny to podstawa, ale w innych krajach nie jest już to takie oczywiste. Bardzo często, kiedy czytam literaturę zagraniczną, szczególnie anglosaską okazuje się, że badacze korzystają z tekstów źródłowych w przekładach. Chciałbym tu uczulić czytelników, że wiele książek napisanych współcześnie może nie mieć wysokiej wartość merytorycznej, bo często nie opiera się o oryginalne teksty źródłowe, ale o teksty przełożone na język angielski czy francuski .
Często też książki, które są przekładem z angielskiego wydawane są w Polsce bez aparatu naukowego, czyli bez przypisów. A więc czasem biorąc do ręki nową książkę nie wiemy na czym opierał się historyk.
I to też może być źródłem przekłamań…
Bywa, że historycy lub autorzy nowo wydawanych książek o krucjatach, bo to nie zawsze są historycy z wykształcenia, powielają pewne schematy myślowe, które funkcjonują już we wcześniejszej literaturze.
Czy temat wypraw krzyżowych jest popularny wśród współczesnych, polskich historyków?
Jeśli mówimy o historykach zawodowych, to właściwie specjalistów z zakresu wypraw krzyżowych jest w Polsce niewielu. Jest to jednak temat egzotyczny dla naszego środowiska akademickiego. Uniwersytety w kraju zajmują się przede wszystkim historią Polski, a jeśli już historią średniowiecza, to zainteresowania sięgają najdalej państw sąsiednich, czyli Niemiec, Czech, Rusi Kijowskiej Węgier. Natomiast UKSW jest, nie boję się tego powiedzieć, ośrodkiem wyjątkowym, dlatego że moja skromna osoba zajmuje się właśnie badaniami wypraw krzyżowych. Ale na naszej Uczelni jest też pani profesor Magdalena Satora, która jest specjalistą o światowej renomie w badaniach nad Templariuszami, szczególnie nad ich procesem.
Jak współcześni studenci reagują na temat wypraw krzyżowych?
Muszę powiedzieć, że bardzo trudno jest zdekodować stereotypy dotyczące krucjat i w ogóle historii średniowiecznej, nawet wśród studentów historii. Przyznaję, że jest to bardzo wymagająca praca. Mimo, że kieruję studentów do książek, do lektur, źródeł, to wciąż jest im trudno podjąć samodzielną refleksję.
Czy widzi już Pan wśród swoich studentów kogoś kto przejmie pałeczkę w sztafecie pokoleń i będzie kontynuował badania nad krucjatami?
Tak, oczywiście. Takich osób jest bardzo dużo, wśród adeptów historii lub absolwentów Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Mają oni dobrze wykształconą zdolność krytycznego myślenia tak, aby samodzielnie podejmować refleksję o historii i uczyć młode pokolenie – dzieci, młodzież czy w ogóle edukować społeczeństwo. Dlatego podstawowym celem dydaktycznym w mojej pracy jest pokazywanie szerszej perspektywy. Dominująca narracja jest studentom dobrze znana, natomiast moim celem jest pokazywać dodatkowe źródła informacji, ścieżkę dotarcia do źródeł, czy też wartość samodzielnego myślenia. Moim zamierzeniem jest też pokazywać studentom na czym polega krytyczne myślenie i konfrontacja różnych stanowisk.
Mówi się, że na UKSW panuje bardzo dobra atmosfera – zwłaszcza relacje mistrz-uczeń są wyjątkowe, bezpośrednie. Czy Pan się z tym zgadza?
Tak, zdecydowanie. Chciałbym się tu odwołać do słów księdza rektora Ryszarda Czekalskiego, że Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego działa w odniesieniu do oryginalnej idei uniwersytetu, czyli wspólnoty mistrzów i uczniów. Czyli zarówno studenci jak i wykładowcy mają tworzyć wspólnotę. Student jest równoprawnym uczestnikiem przebiegu procesu kształcenia. Dlatego dla mnie student jest partnerem. Prowadzę na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego zajęcia w formule tutoringu. Od kilku lat UKSW bierze udział w inicjatywie, która propaguje zajęcia w tej formule. Miałem okazję brać udział w stażu zagranicznym na uniwersytecie w Gandawie, gdzie byliśmy szkoleni z prowadzenia zajęć metodami tutoringu. Na UKSW, m.in. w Instytucie Historii mamy cały program działania, aby właśnie te metody wdrażać w procesie dydaktycznym. Są to zajęcia w małych grupach lub prowadzone indywidualne, gdzie kładziemy szczególny nacisk na pracę studenta z nauczycielem w formule zindywidualizowanej.
Czyli bardzo indywidualne podejście do studenta
Osobiście uważam, że w ogóle to jest przyszłość dydaktyki, już to w szkolnictwie podstawowym, średnim, ale również szkolnictwie wyższym – indywidualne podejście do osoby. Student jest osobą, która ma swoje potrzeby, ale również ma swoje talenty, szczególne pasje, które warto jest rozwijać. Często proszę studentów, żeby dzielili się ze mną tym, co ich interesuje, w którą stronę chcieliby pójść, jakie kompetencje chcieliby szczególnie rozwijać. A jako wykładowca w ramach studiów historycznych jestem od tego, żeby rozwijać ich szczególne zdolności.
Rozmawiał Łukasz Witkiewicz
Dr Bartłomiej Dźwigała wykłada dzieje średniowiecznej Europy oraz uczy łaciny. Od 2016 roku adiunkt w katedrze historii średniowiecznej Instytutu Historii UKSW. Od 2019 roku pełni funkcję zastępcy dyrektora instytutu. Jest również koordynatorem programu Erasmus, opiekunem Koła Naukowego Studentów i Doktorantów Historii UKSW, a także redaktorem naczelnym serii wydawniczej Studia Historica Mazoviensia.