Matematyka, genetyka, literatura włoska oraz pułapki współczesnej polszczyzny. To tylko niektóre spośród wielu tematów spotkań dla dzieci, młodzieży i wszystkich chętnych, jakie odbyły się na obu kampusach naszej Uczelni.
Czy, a jeśli tak to komu i do czego potrzebna jest matematyka? Odpowiedzi dzieci z warszawskiej szkoły podstawowej nr 378 im. Ignacego Jana Paderewskiego były konkretne i rzeczowe: – do wyceny wartości domów; – żeby wiedzieć czy po wejściu do basenu głowa będzie wystawała ponad powierzchnię; – żeby wiedzieć ile reszty będzie musiała wydać pani w sklepie; – żeby się przekonać czy do podłączenia telefonu wystarczy ładowarka czy będzie konieczny przedłużacz.
O tym, że „matematyka nie musi być nudna” przekonywała mgr Katarzyna Błażejewska, asystent na wydziale nauk pedagogicznych UKSW podczas jednej z festiwalowych lekcji.
– Chodzi o to, żeby dzieciom, które na co dzień siedzą w ławkach i wypełniają karty pracy pokazać, że można utrwalać umiejętności z pomocą kart, kostek domina i patyczków – mówiła mgr Błażejewska – bawiąc się, nawet nie zauważają, że przy okazji się uczą.
Do Słońca i z powrotem
– Jeśli coś wyda się Wam interesujące, trudne, niezrozumiałe – mówił dr nauk med. Jacek Połosak, kierownik Zakładu Immunologii, Genetyki i Biologii klinicznej UKSW do uczniów klasy ósmej warszawskiej szkoły podstawowej nr 293 im. Jana Kochanowskiego – zachęcam do zadawania pytań.
Genetyka, ta zmora uczniów ostatniej klasy szkoły podstawowej, nie miała tajemnic dla studentów Wydziału Medycznego UKSW, którzy z pomocą dr Połosaka przygotowali lekcję festiwalową o zagadkowej nazwie „Na tropie zmutowanego DNA”, udowadniając, że nawet genetyka może być czymś innym niż tylko abstrakcyjną zbitką trudnych nazw.
Bo czy zwykłemu śmiertelnikowi mogłoby przyjść do głowy, że rozwinięty łańcuch ludzkiego DNA ma długość równą 70 podróżom z Ziemi do Słońca i z powrotem. Albo że DNA z jednej tylko komórki ma prawie 2 metry długości.
Albo że promieniowanie ultrafioletowe, grzyby pleśniowe, wirusy, szok termiczny, to wszystko co nam zagraża, czyha na nasze DNA. Na szczęście – mówili studenci podczas lekcji w Collegium Medicum UKSW – każda z naszych komórek jest w stanie w ciągu jednej doby sama naprawić 20-30 tysięcy uszkodzeń. Uczniowie dowiedzieli się o mutacjach DNA, mechanizmach naprawczych, by w końcu stworzyć prawidłowy układ chromosomów tzw. kariotyp za pomocą… genetycznych puzzli.
Cykl neapolitański i sycylijskie lwy
O studiach na naszej Uczelni i współczesnej literaturze włoskiej opowiadała uczniom I Liceum Ogólnokształcącego im. Wacława Nałkowskiego w Wołominie dr Małgorzata Ślarzyńska, kierownik filologii włoskiej na UKSW.
– Wielu z moich współpracowników to rodowici Włosi – przekonywała. – Można słuchać wykładów i mieć wrażenie, jakby się było we Włoszech. Studia na naszym Wydziale to wspaniała przygoda intelektualna.
Żeby wyjść poza stereotypy kojarzonych z Włochami pizzy, spaghetti, zabytków Rzymu i mafii, dr Ślarzyńska opowiedziała o książkach, które okazały się bestsellerami we Włoszech, zanim zostały przełożone na język polski.
Niektóre z nich zostały przełożone na język polski niemal natychmiast po osiągnięciu sukcesu w rodzinnym kraju jak – ulubiony temat literatury włoskiej – rodzinna saga Sycylijskie lwy Stefanii Auci. Inne czekały na polskie wydanie latami jak Wicekrólowie Federico de Roberto, klasyczna powieść o losach rodziny w XIX wieku wydana po raz pierwszy w 1894 r., w Polsce zaś dopiero w roku 2020.
Dr Ślarzyńska opowiadała młodzieży o polskich przekładach powieści Il Gattopardo Giuseppe Tomasiego di Lampedusa, Lessico famigliare Natalii Ginzburg oraz porównaniu polskich przekładów jednego z wierszy Giuseppe Ungarettiego. A także opowieściach z cyklu neapolitańskiego znanej na całym świecie autorki Eleny Ferrante, która nigdy nie pokazała się publicznie, chcąc, by to literatura, a nie ona sama była w centrum zainteresowania.
– Są tu i dzieje trudnej przyjaźni, i Neapol lat 50. i 60. – opowiadała licealistom dr Ślarzyńska. – Jeśli ktoś chce się dowiedzieć czegoś więcej o kulturze, historii, języku…
Licealiści, którzy na początku festiwalowej lekcji pytani o Dantego milczeli jak zaklęci, pod koniec znakomicie poradzili sobie z przygotowanym dla niech, a poświęconym współczesnej literaturze włoskiej, interaktywnym quizem na platformie Kahoot. Ziarno zostało zasiane.
Czy Mata Hari była szpieginią
O zmieniającym się języku, a dokładniej o feminatywach czyli żeńskich formach istniejących słów, opowiadała dr Agnieszka Karolczuk z Wydziału Nauk Humanistycznych UKSW. Wzbudzały i wzbudzają one nadal emocje, ale sama rozmowa była rzeczowa.
– Nikogo nie dziwi fryzjerka, jesteśmy osłuchani z pisarką i aktorką, bo mamy je w pamięci, przed oczami, w uszach, jesteśmy z nimi oswojeni. Ale już chirurżka jest karkołomna fonetycznie… Chociaż – zastanawiała się dr Karolczuk – były takie przypadki w dwudziestoleciu międzywojennym. Spotykało się też w prasie architektki.
Czy Mata Hari była szpiegiem, szpieginią czy szpieżką? Czy kobieta pilot to pilotka? Albo czy kobieta reżyser to reżyserka? Czy pomylimy osobę z pomieszczeniem? Czy kobieta cukiernik to cukierniczka?
– Jak można czapkę (pilotkę) pomylić z kobietą pilotującą samolot albo mężczyznę (pilota) z urządzeniem do przełączania kanałów telewizyjnych. Rządzi nami strach przed homonimami – mówiła dr Karolczuk – i obawa przed śmiesznością, bo przyrostek -ka kojarzymy ze zdrobnieniami. Spieramy się czy i które formy są do przyjęcia. Jako językoznawca uważam, że tworzą się przez analogię do form istniejących i nie ma tu ograniczeń, nie ma przeszkód językowych. Kiedyś jakiemuś studentowi wszystkie „lożki” kojarzyły się z mała lochą, a historyczki z histeryczkami…
Luki w nazewnictwie nie wynikały stąd, że język polski jest kulawy, ale językiem rządziły i rządzi do dziś etykieta językowa i tradycja. Na Uniwersytecie Mickiewicza w Poznaniu są rektorka i dziekanka. Żeńskie formy zawodów, funkcji nadal przyjmowane są z rezerwą.
Według dr Karolczuk ani ministra, ani gościni (analogicznie do mistrzyni, bogini) nie gwałci zasad polszczyzny. Uważa, że to zdrowe podejście do języka: skoro są luki, trzeba je wypełnić, by nazwy osób miały oba rodzaje. Natomiast naiwne i nieprofesjonalne jest przekonanie, że można coś zadekretować.
– Zastanawiam się jak słowo brzmi, czy mam jakieś skojarzenia związane z tym słowem – mówiła – czy nie jest dziwolągiem.
Dziwne wydaje jej się np. zwracanie się do „lekarzy i lekarek”, bo tu mamy do czynienia z tzw. rodzajem generycznym czyli uogólniającym, obejmującym wszystkie, niezależnie od płci, osoby, wykonujące ten zawód.
– Przyglądam się językowi z ciekawością – dr Karolczuk podkreśliła, że to sam język stał się przedmiotem debaty. – Pyta pani jak mnie przedstawić? Chyba jednak językoznawczyni.
Joanna Herman