Przejdź do treści

Co się stało z naszą szkołą?

– Jako nauczyciele obserwujemy głód poznawczy młodszych dzieci, który najczęściej z każdym rokiem ich pobytu w szkole jest neutralizowany i zabijany. Żyjemy w świecie nakazów i zakazów – mówi dr Łukasz Tupacz z Wydziału Nauk Humanistycznych UKSW, wykładowca akademicki i nauczyciel języka polskiego w warszawskim XVIII liceum im. Jana Zamoyskiego oraz w Technikum Architektoniczno-Budowlanym im. Stanisława Noakowskiego w Warszawie.

– Czy można sobie wyobrazić polską szkołę bez Quo Vadis i Konrada Wallenroda, które zniknęły z listy lektur szkolnych?

– Od lat wśród ekspertów, nauczycieli czy rodziców trwa ożywiony spór o tzw. kanon lektur. Czy powinna istnieć, a jeśli tak to jaka, lista tekstów, które powinien znać każdy absolwent szkoły średniej? W jakim stopniu nauczyciel powinien mieć w szkole możliwość wyboru literatury uzupełniającej? Jak stworzyć kanon, który nie będzie anachroniczny, bez pominięcia ważnych dzieł literatury?

Uważam że w nowej koncepcji podstawy programowej, która ma obowiązywać od 2026 r., należałoby ustalić listę kilkunastu obligatoryjnych lektur, które powinny być jądrem kształcenia polonistycznego. Powinny być też dość rozbudowane listy lektur do wyboru, aby nauczyciel miał szansę dobrać teksty, które, według jego rozeznania, warto omówić w klasie, którą uczy. Mamy bardzo dobre wzorce z okresu dwudziestolecia międzywojennego, gdy nauczyciel dysponował bazą dzieł podstawowych, uzupełnioną obszerną listą lektur do wyboru. Nauczyciel mógł sam decydować, co jego uczniowie przeczytają i o czym będą rozmawiać na lekcjach polskiego. W klasie IV uczniowie czytali tylko i aż Iliadę, jakże bowiem dogłębnie zanalizowaną, a dodatkowo dzieła Owidiusza, Plutarcha albo Waltera Scotta. Bardzo popularne były też praktyki współpracy nauczycieli, których we współczesnej szkole brakuje.

Według mnie powinna istnieć lista obowiązkowych tekstów, bez których trudno zrozumieć polską tożsamość. Choć uważam, że istniejącą listę należało skrócić. Kanon, jeśli ma mieć moc kształtowania uczniów, musi być żywy. Niektóre teksty można było pominąć, ale trudno stwierdzić, jaki był zastosowany ostatnio, podczas „odchudzania” treści z podstawy, klucz doboru. Nie wsłuchano się w głos praktyków. Niektóre decyzje wyrzucenia ot tak lektur uważam za dziwne np. usunięcie Boskiej Komedii Dantego, Quo vadis Henryka Sienkiewicza albo Odprawy posłów greckich Jana Kochanowskiego z listy lektur podstawowych. Brakuje Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, pozostał jedynie we fragmentach na poziomie szkoły podstawowej. Dla mnie szokujące jest wyrzucenie z listy lektur Chłopów Władysława Reymonta, zwłaszcza po niedawnym sukcesie filmu. Właśnie film zachęcił moich uczniów, by sięgnąć do książki.

– Czytanie lektur staje się w szkole czysto użytkowe i ma jeden cel: dobrze zdany egzamin maturalny.

– Po likwidacji gimnazjum, na skutek kompilacji starych podstaw programowych połączonych w jeden dokument, powstała problematyczna, zbyt obszerna lista lektur. Ilość tych lektur to jakiś absurd. Nauczyciel „przerabia” lekturę, skupiając się wyłącznie na fabule, analizie treści, toposów i motywów, aby uczeń nie popełnił błędów rzeczowych czy kardynalnych podczas matury. Nie ma czasu na głębszą refleksję, rozmowę o wartościach, przeżycie tekstu. Dopóki listy lektur będą powiązane z egzaminem, dopóty edukacja polonistyczna będzie ułomna. Tekst powinien być punktem wyjścia do rozmowy. Dziś jest jedynie punktem wyjścia do matury. Na nic więcej nie ma czasu. Cała reszta leży odłogiem.

– Czy uczniowie czytają te obowiązkowe lektury?

– My, nauczyciele, czasem udajemy, że nie zauważamy, że uczniowie nie przeczytali Potopu czy Lalki. Chodzi o to, aby nie tracić czasu. Lekcja przeradza się w wykład bez udziału uczniów. Biorąc pod uwagę, zwłaszcza w klasach o rozszerzonym programie języka polskiego, ilość lektur, a także tempo z jakim omawia się je w szkole, jest to po prostu niemożliwe. Uczniowie czytają często co najwyżej streszczenia i opracowania. Im więcej lektur, tym uczniowie są bardziej zniechęceni. Tych tekstów jest tak dużo, że nauczyciele tylko „odhaczają” kolejne tytuły. Są utwory, które się uczniom podobają, ale wiele zależy tu od nauczyciela, czy w odpowiedni sposób omówi lekturę, pokazując ponadczasowość obserwacji autora, np. Jana Kochanowskiego poczynionych w Odprawie posłów greckich.

– Czy prace domowe mają sens? W tej chwili nauczyciele nie zadają prac domowych, bo odrabiają je rodzice, korepetytorzy albo sztuczna inteligencja.

– Od wielu lat nie zadaję sztampowych prac domowych, ponieważ uczniowie wpisują zadany temat w wyszukiwarkę Google i bezrefleksyjnie przepisują to, co znajdą.

Moi uczniowie są, przede wszystkim, zobligowani do robienia podczas lekcji notatek, które mają być wiernym odzwierciedleniem tego, co działo się na zajęciach. Mogą doszlifować je w domu. Przydają się podczas ustnej odpowiedzi, bo jeśli nie mają notatek, pytam o to, co mi przyjdzie do głowy, choć oczywiście związanego z omawianym tematem. Dlatego bardzo zależy im na tym, aby mieć dobre notatki, bo to się po prostu opłaca.

dr Łukasz Tupacz prowadzi powtórki maturalne

Jestem zwolennikiem prac domowych, które wymagają od ucznia większych nakładów pracy, angażujących uczniów zadań edukacyjnych. Jasne kryteria – drogowskazy, jakie dostają, pomagają im lepiej zaplanować i wykonać konkretne zadania czy projekty. Ostatnio moi uczniowie mieli wygenerować przy użyciu sztucznej inteligencji obraz związany z mitologią grecką, a następnie opisać to co widzą albo napisać opowiadanie, udowadniając, że znają mitologię. Innym razem uczniowie tropili odwołania do mitologii w języku i w reklamach, żeby przekonać się, że poznawanie mitologii greckiej czy rzymskiej ma głębszy sens, bo pamięć o niej jest wciąż żywa. Tego typu zadania są, według mnie, niezbędne, bo wymagają i przygotowań, i przemyśleń.

– A sztuczna inteligencja może być sojusznikiem, a nie wrogiem.

– Sztuczna inteligencja może stać się w procesie kształcenia zarówno szansą jak też zagrożeniem. Właściwie użyta, jest doskonałym wsparciem. Jest w stanie poprawić styl pisania, pomoże uszeregować argumenty, logicznie uporządkować tworzony tekst. Ale może być też źle użyta. Uczniowie zlecają czatowi GPT pisanie wypracowań, sądząc, że ich wyręczy w pracy. Zresztą czat dość szablonowo formułuje odpowiedzi. Jest wstęp, wypunktowane propozycje i podsumowanie. Jestem w stanie wykryć, czy wypracowanie pisała sztuczna inteligencja, bo uczniowie po prostu wykonują manewr kopiuj-wklej. A sztuczna inteligencja jest słabo obeznana z lekturami. Jeżeli uczeń nie zna lektury, nie jest w stanie tego w żaden sposób zweryfikować, zresztą sama sztuczna inteligencja nie jest w stanie rozstrzygnąć co jest prawdą, a co fałszem. Człowiek pozostaje nadal najważniejszy.

– Z kim, z uczniami czy ze studentami pracuje się bardziej satysfakcjonująco w czasach, w których do gry weszła sztuczna inteligencja?

– To zależy od zadań, które stawiamy przed uczniami. Najważniejsze, żeby konkretne zadanie było dla uczniów wyzwaniem intelektualnym, ale na miarę ich możliwości. Im bardziej zadanie jest niesztampowe, tym chętniej zarówno studenci, jak uczniowie się tym zainteresują. Zadają mi często pytanie: do czego mi się to przyda? Jeżeli powiem, że czytamy jakiś wiersz dlatego, że trafił do podstawy programowej, nie przyciągnę uwagi ani uczniów, ani studentów.

Dr Łukasz Tupacz z uczniami w Tatrach

Są tacy, którzy uważają, że z każdym rokiem na uczelnie trafiają coraz gorsi studenci. Uważam, że to mit. Pracujemy z pokoleniem, którego nie zadowoli już klasyczny wykład, pokoleniem zanurzonym w świecie cyfrowym. Ci młodzi ludzie oczekują interakcji, pracy w grupie, rozwijających zadań, w tym prac domowych, których wykonanie posłuży im w dalszej perspektywie.

– Tymczasem Ministerstwo Edukacji Narodowej triumfalnie ogłosiło rezygnację z prac domowych.

– To najgorsze co można było zrobić. Edukacja nienawidzi takich zakazów. Praca samodzielna jest pewnym wyzwaniem, wymaga bowiem wykorzystania wiedzy i umiejętności. Ma głęboki sens, może wspierać rozwój ucznia. Natomiast zakaz prac domowych, mogąc stać się atrakcyjnym hasłem dla uczniów i dla rodziców, jest w istocie ograniczaniem autonomii nauczycieli. Nauczyciela traktuje się jak wyrobnika, który dostaje np. listę lektur i ma ją „realizować”. Brak prac domowych to chwytliwe hasło, podobnie jak „odchudzanie podstawy programowej”. Niektóre lektury zniknęły, bo trzeba było coś wyrzucić. Najgorzej dzieje się, gdy szermujemy obiegowymi hasłami. Sam zakaz jest według mnie absurdalny. Ale uczniom może się podobać.

– Paradoksalnie prawa ucznia działają na jego niekorzyść.

– Dziś uczeń może bardzo dużo, nauczyciel nie może nic. Nauczyciel, który kształci i kształtuje młodych ludzi, powinien mieć autorytet, większą autonomię, mieć najważniejszy głos. A jest często pomijany, bo istnieje zakaz ministerialny. Z pracy domowej nie można postawić jedynki. To jest promowanie bezkarności. Każda skrajność jest zła. Jestem ponadto przeciwny postulatowi zakazu używania telefonów w szkole. Żyjemy w świecie cyfrowym, jesteśmy po okresie edukacji zdalnej. Zdarza mi się używać telefonu podczas lekcji do celów edukacyjnych. Pojawiają się głosy, że skoro uczniowie nie mogą używać telefonów, to zakaz powinien dotyczyć także nauczycieli. Jestem zdania, że w pracy nauczycieli powinny obowiązywać rekomendacje, a nie zakazy i nakazy. Dzisiejsza rzeczywistość szkolna bywa przytłaczająca. Praca nauczyciela w trzydziestoosobowej grupie to duże wyzwanie dla nauczyciela. Przy tym szkoła pozostaje skostniała. Jako nauczyciele obserwujemy głód poznawczy dzieci, z każdym rokiem neutralizowany i zabijany. A my nadal żyjemy w świecie nakazów i zakazów.

– Czy na UKSW, Uczelni, na której Pan wykłada, jest inaczej? Wspominał Pan, że studia na naszym Uniwersytecie, były dla Pana prawdziwą szkołą literatury.

– Nadal tak jest. Jeśli chodzi o edukację akademicką jestem optymistą. W szkole, coraz więcej systemu nakazowo-zakazowego, nadal najważniejszy jest egzamin, a nie uczeń. Na studiach prowadzimy autorskie zajęcia. Jeżeli studenci potwierdzają, że zajęcia były rozwijające, a wiedza z nich wyniesiona przydała im się później, jest to największa nagroda dla wykładowcy.

Rozmawiała Joanna Herman

Dr Łukasz Tupacz – wykładowca akademicki, pełnomocnik Dziekana ds. praktyk studenckich Centrum Badań nad Dydaktyką Języka i Literatury na Wydziale Nauk Humanistycznych UKSW, nauczyciel języka polskiego w warszawskim XVIII liceum ogólnokształcącym im. Jana Zamoyskiego i w Technikum Architektoniczno-Budowlanym im. Stanisława Noakowskiego w Warszawie.


15 marca 2024